Hal Russell - artysta osobny

Autor: 
Maciej Karłowski
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Hal Russell to jeden z tych wspaniałych artystów chicagowskiej sceny, który przez większość życia nie zażył ani smaku popularności, ani blasku sukcesu. Dla mieszkańców Wietrznego Miasta był być może postacią podobnej wagi co Fred Anderson i zdecydowanie kimś więcej niż kompozytorem free jazzowym, liderem zespołu i multiinstrumentalistą, występującym głównie na saksofonie i perkusji, ale okazjonalnie też na trąbce lub wibrafonie. Russell należał do grona artystów, którzy potrafili połączyć płomienną żarliwość z ogromnym poczuciem humoru. Zdarza się, że bywa ona pod tym względem porównywana do tego co na Starym Kontynencie proponowało dwóch zwariowanych i wybitnych jednocześnie, Holenderskich wizjonerów swobodnej improwizacji, Mishy Mengelberga i Hana Benninka. O przystępności jego muzyki nie zaświadczy choćby i fakt, magazyn People, przyznajmy nie mający szczególnych aspiracji komentowania poważnych jazzowych zjawisk, uznał jeden z russellowskich klasyków The Finnish Swiss Tour, wydany przez ECM w 1991 za jeden z 5 najlepszych albumów roku.

Urodzony w Detroit w 1926 roku jako Harold Luttenbacher i wychowany w Chicago od ósmej klasy, Russell w wieku czterech lat zaczął grać na perkusji, na studiach jednak specjalizował się w grze na trąbce nie stroniąc też od pracy big bandach, w tym w zespołach takich sław jak Woody Herman czy przedwcześnie zmarły Boyd Raeburn.

Podobnie jak w przypadku wielu młodych muzyków w połowie lat 40-tych, życie Russella zostało nieodwracalnie zmienione przez bebop. Jego nazwisko dostrzeżemy w składach kluczowych dla jazzu artystów, ale fakt nie na okładkach płyt. W latach 50-tych współpracował całym szeregiem legendarnych muzyków: od Milesa Davisa, przez Billie Holiday, Sonny’ego Rollinsa po Johna Coltrane’a czy Duke’a Ellingtona. Podobnie jak niektórzy z jego słynnych szefowów, Russell uległ narkotykom i przez dziesięć lat był uzależniony od heroiny. W 1959 roku dołączył do Joe Daley Trio, którego płyta Newport' 1963, zawierająca głównie materiał studyjny, była jak twierdzą niekórzy badacze, jedną z najwcześniejszych płyt free jazzowych.

Na początku lat 70-tych Russell był regularnym perkusistą zespołu w podmiejskim Chicago Candlelight Dinner Playhouse. Grał tam głównie na perkusji, ale okazjonalnie na wibrafonach i klawiszach. W tym samym czasie gościł wielu młodych, znakomitych muzyków jazzowych na jam sessions w swoim domu lub w klubach nocnych w Chicago, będąc dla nich kims w rodzaju mentora i duchowego przewodnika.

W 1979 r. Russell założył NRG Ensemble, w którym przez większość jego istnienia występowali m.in. saksofonista Mars Williams, multiinstrumentalista Brian Sandstrom i perkusista Steve Hunt. W tym czasie też zaczął grać na saksofonie tenorowym, saksofonie sopranowym i wibrafonie. Na pierwsza płytę jednak musiał Russell długo poczekać. Ostatecznie swój pierwszy album wydał w 1981 r. dla wytwórni Nessa. Pod koniec lat 80. grupa zaczęła często koncertować w Europie i zaczęła nagrywać dla ECM z The Finnish/Swiss Tour. Russell prowadził NRG Ensemble aż do swojej śmierci.

Oprócz NRG Ensemble, Russell zawsze utrzymywał kilka mniej regularnie działających bandów, w tym współpracę z pianistą Joelem Futtermanem, zorientowane na rock trio NRG 3 z Edem Ludwigiem na perkusji i Noelem Kupersmithem na basie oraz The Flying Luttenbachers z Chadem Organem na saksofonie tenorowym i Weaselem Walterem na perkusji

Zdarza się, że pisze się o nim jak o twórcy, który przygotował grunt pod scenę free improv i free jazzu, która eksplodowała w latach 90. w Chicago. Nie ulegajmy jednak złudzeniom, że ten wybitny i mądry muzyk zrobił tego sam, choć prawdą pozostanie, że Russell wydaje się postacią bardzo osobną. Przez wielu historyków i znawców jazzu, Russell wymieniany jest jako brakujące ogniwo między AACM a późniejszym chicagowskim free jazzem. Pomimo, znakomitych albumów, choć przyznać trzeba, że wydanych niekoniecznie w jakiejś imponującej liczbie i pomimo bardzo żywej aktywności koncertowej jego twórczość, ale również i on sam, nie przedarli się do szerszej świadomości słuchaczy. A jeśli już to dopiero niewiele lat przed śmiercią.

Chcąc zasmakować muzyki Hala Russella mamy prostą i zarazem trudna sytuację. Prostą, ponieważ wystarczy zajrzeć do katalogów ledwie czterech labeli, nieprostą, bo i te wydane w ECM i te w legendarnej Nessa Records i Southport sa niekoniecznie łatwe do zdobycia. Tym bardziej cieszy fakt, że niemal pod ręką leży wydany w Polsce potrójny album The Chicago River dokumentujący dwa koncerty zagrane w kwietniu 1992 dla ofiar powodzi, jaka nawiedziła Chicago. To kompletne, duetowe nagranie dokonane z Joelem Futtermannem. We wrześniu tego samego roku Hall Russell zmarł na atak serca.