Dawid Bowie - Let's Jazz
Wspomnień związanych z postacią nieżyjącego już Davida Bowiego jest tyle, ilu piszących. Każdy wskazuje swoje ulubione etapy w twórczości Brytyjczyka, wymienia ulubione utwory, czy wskazuje najbardziej zaskakujące metamorfozy w karierze artysty. Dla wielu spośród słuchaczy autora “The Rise And Fall Of Ziggy Stardust And The Spiders From Mars” mniej oczywiste są jego związki z jazzem. Z racji, że tekst docelowo ukazuje się na portalu poświęconym muzyce synkopowanej, postanowiłem nieco przybliżyć te mniej znane wątki w artystycznym dorobku Bowiego.
Zanim to jednak nastąpi, chciałbym przedstawić w telegraficznym skrócie okoliczności, które zainspirowały mnie do poruszenia tego tematu. Wszystko zaczęło się od premierowego odsłuchu ostatniej płyty “Blackstar”, która ukazała się w dniu 69 urodzin Davida Bowiego. Album znalazł swoje miejsce w odtwarzaczu dzień później i zaskoczył mnie wyraźnymi jazzującymi motywami, posępnym klimatem i eksperymentalnym zacięciem. W poniedziałek rano dotarła do mnie informacja o śmierci Bowiego, a z nią pierwsza myśl, że przecież to niemożliwe - facet po raz kolejny wszystko dokładnie wyreżyserował. Tym razem jednak, jak dobrze pamiętamy, rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
Tego samego dnia przypomniałem sobie o pewnej książce, która zalegała na półce, obrastała w kurz i czekała na swoją kolej. Była to biografia Ziggy’ego Stardusta autorstwa krytyka muzycznego Paula Trynki. “Starman. Człowiek, który spadł na ziemię” w końcu wpadła w moje ręce i została przeze mnie przeczytana z dużą ciekawością. Najwięcej miejsca zajęły wydarzenia ze złotego okresu artysty, czyli pełnych artystycznych sukcesów lat 70. Moją uwagę zwróciło jednak przede wszystkim często przytaczane duże osłuchanie artysty, który na różnych etapach kariery mniej lub bardziej bezpośrednio inspirował się bluesem, soulem, funkiem, czy garażowym rockiem. Dużo miejsca poświęcono Little Richardowi, The Rolling Stones, The Velvet Underground czy Neu!. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że Bowie był także fanem muzyki jazzowej: Milesa Davisa, Johna Coltrane’a czy Charlesa Mingusa. W trakcie jednej z sesji nagraniowych intensywnie słuchał zresztą “Bitches Brew”.
To oczywiście nie wszystkie około-jazzowe wątki w karierze Davida Bowiego. Warto wspomnieć, że jego pierwszym instrumentem, na którym nauczył się grać, był saksofon. W 1973 roku wydał album “Alladin Sane”. Pojawił się na nim amerykański pianista jazzowy, Mike Garson. Z kolei w utworze “This In Not America” towarzyszyło mu Pat Metheny Group, a na płycie „Black Tie, White Nosie” w pięciu utrowach zagrał inny słynny Bowie, trębacz, Lester.
O znajomości muzyki jazzowej można dużo poczytać w książce poświęconej twórczości Davida Bowiego. Kto nie miał jeszcze okazji zapoznać się z tą lekturą, a twórczość Brytyjczyka jest mu bliska, powinien po nią śmiało sięgnąć. Opisana historia kończy się jednak na 2013 roku, kiedy to światło dzienne ujrzał album “The Next Day”. Z oczywistych względów nie ma tam wzmianki o “Blackstar”, na której można usłyszeć grupę muzyków jazzowych pod wodzą amerykańskiego saksofonisty Donny'ego McCaslina. Recenzent The Daily Telegraph, Neil McCormick, z lekką przesadą, ale celnie puentuje związki Bowiego z jazzem i efekty tego nagłego zbliżenia na domykającym dorobek artysty albumie:
“W intrygującym eksperymencie Bowie wziął tę intrygującą i dziką formę, i spróbował zmienić ją w piosenki. “Blackstar” jest albumem, na którym słowa i muzyka powoli wyłaniają się z dźwiękowego mokradła, aby w końcu złapać słuchaczy w ich melodię. Nigdy wcześniej free jazz nie zbliżył się tak blisko do popu”
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.