Fred Frith Trio wystąpi 16 października, w warszawskim Pardon, To Tu.
Chociaż za najważniejszy punkt w karierze Freda Fritha uważa się współtworzenie słynnego zespołu Henry Cow, który istniał pomiędzy 1968 a 1998 rokiem, Frith wciąż pozostał aktywny na scenie muzycznej. Jego charakterystyczną grę o folkowo-rockowych korzeniach mogliśmy podziwiać między innymi w zespołach Art Bears, Massacre, Skeleton Crew, Keep the Dog, Fred Firth Guitar Quartet i Cosa Brava.
Pogoda jest wredna - deszcz, szaro, buro i ponuro. A ja jadę do Wrocławia. Sam, więc oczywiście słucham muzyki. Na początku przez pomyłkę włączam radio. W sumie mogłem trafić gorzej - jowialny jegomość puszcza wesolutką muzykę, chyba z Karaibów. Piosenki są wesołe, skoczne i egzotyczne. Może być. Ale z drugiej strony trudno mi wyobrazić sobie mocniejszy kontrast pomiędzy tym co słyszę a tym, co widzę za oknami. Im muzyka weselsza, tym krajobraz wydaje się mi bardziej szary i przygnębiający... Do tego jegomość zapowiada prezentowane utwory. Stara się być zabawny, sypie anegdotami...
Najnowszy album Freda Fritha „Closer to the Ground” to jego drugi krążek nagrany w triu z basistą Jasonem Hoopesem i perkusistą Jordanem Glennem. Skład ten ma na koncie płytę „Another Day In Fucking Paradise” sprzed dwóch lat oraz szereg występów na żywo – w tym entuzjastycznie przyjęty koncert w warszawskim Studiu im. Lutosławskiego. Muzycy ci znaleźli taką metodę grania, gdzie przy zachowaniu improwizatorskiej otwartości oraz swobody realizują szereg założeń formalnych, co stanowi bardzo ciekawe połączenie.
Na początek puenta: to był koncert idealny. Fred Frith jest muzykiem niezawodnym. Jego nowe trio, z Jasonem Hoopesem na basie i Jordanem Glennem na perkusji, lekko i bezwiednie otwiera nam głowy.