Justin Kauflin Trio na Festiwalu Jazz Jantar 2017
Nie da się ukryć, że Festiwal Jazz Jantar talenty odkrywać lubi – i to takie na całkiem dużą skalę. Szczególny dryg w tej dziedzinie ma zaś do pianistów - tu ponownie należałoby wkleić historię o tym, jak to w Gdańsku „zanim to było modne” zagrał Vijay Iyer i jak często do Sali Suwnicowej wraca (vide niedawny, bo styczniowy koncert w duecie z Wadadą Leo Smithem). Wspomnieć należałoby również choćby koncert kwartetu Helen Sung z ubiegłorocznego Babskiego Grania, czy też w ogóle wszystkich młodych pianistów, którzy się przez scenę gdańskiego Żaka przewinęli i przewijają. Nie ma więc krzty zdziwienia w tym, że gdy tylko pojawiła się okazja do zaproszenia tria Justina Kauflina, długo się nie zastanawiano.
Ponieważ piątkowy występ był pierwszym koncertem grupy w Polsce, wypadałoby postać głównego bohatera wieczoru nieco przybliżyć. Justin Kauflin, trzydziestojednolatek z Virginia Beach, miał wszelkie predyspozycje ku temu, by zostać „cudownym dzieckiem muzyki”: od lat najmłodszych klasycznie szkolony w grze na skrzypcach i pianinie, grywał koncerty już w wieku lat sześciu. Nawet jeśli porzucenie klasyki dla jazzu jest już pewnego rodzaju ciekawostką rzecz wciąż byłaby banalna, gdyby nie jeszcze jeden istotny fakt – mając lat jedenaście, w następstwie retinopatii artysta utracił wzrok. Wbrew przeciwnościom jednak Kauflin gra i artystycznie ma się dobrze – o czym świadczą dwie nagrane dotychczas, dość interesujące płyty autorskie, ścieżka dźwiękowa do filmu Keep On Keepin' On, nagrody w rodzaju VSA International Young Soloist Award a przede wszystkim opieka, jaką roztoczył nad pianistą sam Quincy Jones. Ale do rzeczy.
Justin Kauflin wystąpił w Żaku w towarzystwie przyjaciela z Virginia Beach, perkusisty Billy’ego Williamsa oraz duńczyka Thomasa Fonnesbæka grającego na kontrabasie. Można powiedzieć, że we trójkę zaprezentowali swoistą odmianę „piano trio w sensie ścisłym” - z podkreśleniem piano, gdyż muzyka grupy, zachowująca tradycyjny podział na lidera i akompaniatorów, skrojona była przede wszystkim pod Kauflina właśnie. Justin Kauflin bezwzględnie był na scenie liderem i oczywiście jest pianista muzykiem w pełni zdolnym do pełnienia takiej roli, niemniej wysforowanie go naprzód nie obyło się bez pewnych strat dla pozostałych, przy czym idzie nie tyle o nie do końca przekonującą grę Williamsa, a raczej o Fonnesbæka, który pokazał się w kilku momentach od bardzo dobrej strony. Zdecydowane, potoczyste brzmienie kontrabasu stanowiło dla fortepianu mocny filar, czego Kauflin nie omieszkał zauważyć, specjalnie dla duńczyka umieszczając w koncertowym repertuarze grupy On Danish Shore Oscara Petersona, w którym Fonnesbæk mógł się jako tako wyżyć.
Oscar Peterson jest zresztą w pewnym stopniu dobrym odniesieniem do tego, co właściwie zostało podczas koncertu zagrane. Atencja, jaką Kauflin darzy szeroko pojętą złotą erę jazzu, poza rozwiązaniami formalnymi objawiła się także w zaprezentowanym repertuarze. Tym, na co w muzyce pianista kładzie nacisk zdecydowanie największy, jest - z różnych źródeł wywiedziona - melodyka. Z jednej strony mieliśmy więc operujące swingowym rytmem utwory, unurzane wręcz w estetyce bopu i hard bopu, broadwayowski evergreen Just in Time, z drugiej – hołd dla klasyków muzyki popularnej z przeciwległej strony oceanu w postaci Strawberry Fields Forever, czy aranżację całkiem już współczesnej singer/songwriterskiej ballady Sufjana Stevensa John My Beloved. Jeśli kalejdoskop stylistyczny uzupełnić o quasi-country w postaci premierowej autorskiej Country Fried Now czy folkową Thank You Lord otrzymujemy pełen obraz świata inspiracji Justina Kauflina.
Że pianistą jest doskonałym – ukryć się nie dało. Grał z pasją, umiejętnie operował wewnętrznymi napięciami kompozycji, a przy nawarstwieniach melodycznych dźwięki niemal wylewały mu się spod palców. Owszem, była w tym odrobina blichtru, ale muzyka brzmiała dobrze i wyraziście, a sam koncert (właściwie dla przedsięwzięć, za którymi stoi i które promuje Quincy Jones) spełnił wszelkie warunki show o wysokiej jakości artystycznej – tym razem w wydaniu jazzowym.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.