Tonic
Zadziwiające jest odnajdywanie się współczesnych muzyków w różnych stylistykach. Najbardziej znanymi kameleonami sceny jazzowej są m.in. Dave Douglas, Marty Ehrlich czy nawet John Scofield. Do grona tych muzyków dołącza trio Medeski, Martin & Wood. Tonic, to zdaje się, pierwsza od ich debiutu akustyczna płyta.
MMW od lat przyzwyczaiło nas nie tylko do elektrycznego brzmienia Hammonda czy Wurlitzera Medeskiego, ale i poszukiwań z udziałem DJ-ów. Ta płyta, zarejestrowana przed 150 osobową publicznością jest zgoła inna. Nie oznacza to w zasadzie, że MMW pojawił się z zupełnie nową propozycją, na Tonicu mamy do czynienia w zasadzie z takim samym materiałem, jaki jest znany z elektrycznych płyt zespołu, tylko, że zagranym akustycznie. I jest czego posłuchać. MMW to wspaniali instrumentaliści i już nie jeden raz udowodnili, że niemal w każdej formule potrafią ukazać swoją klasę. Tu udowadniają, że ich muzyka zwykle pełna eksperymentów brzmieniowych, niemal taneczna i porywająca dla młodszych adeptów jazzu, jest równie porywająca dla starych wyjadaczy, gdy przyjdzie ją zagrać na zwykłym fortepianie z akustyczną sekcją.
I jest to muzyka MMW, nawet pomimo tego, że w odróżnieniu od płyt elektrycznego wcielenia MMW, połowa materiału jest obcymi kompozycjami. Porywająca rytmika, furia fortepianowych kaskad, lekkie wycieczki w stronę atonalności i na koniec udowodnienie, że współczesny jazz wprawdzie wydał na świat także rock'n'rolla - dziecko, które go zjadło, to niemniej jednak, może czerpać także z jego dokonań - płytę bowiem kończy znany przede wszystkim z wykonań Jimiego Hendrixa "Hey, Joe". Znane mi są głosy, że to najlepsze z dokonań MMW, osobiście zdania tego nie podzielam, jednak obiektywnie, w kategoriach pianistycznego jazzu, to bardzo dobra płyta, równa najlepszym, elektrycznym dokonaniom zespołu, ale obawiałbym się stwierdzenia, że jest ona najlepszą ich propozycją.
Faktem natomiast, że MMW musiało się w Tonicu grać wyśmienicie, że publiczność - nie wiem, czy wiedziała, że tym razem będzie to akustyczne wcielenie ich idoli - świetnie odebrała koncert. Dzięki temu oraz dzięki zarejestrowaniu koncertu teraz my możemy brać udział, niestety jedynie w domowym zaciszu, w tym wydarzeniu. Płyta szczególnie godna polecenia osobom, którym znudziły się już romantyczne brzmienia Keith Jarrett Trio, a którzy do tej pory nie mogą się przekonać do pianistyki Cecila Taylora. Osobiście bardzo żałuję, że tak mało pianistów jazzowych grywa taki porywający, nieco może nawet agresywny jazz, poruszając się najczęściej w romantyce wypracowanej przez Billa Evansa i kontynuowanej przez Jarretta (choć ich bardzo lubię). Cóż, lubiąc elektryczne wcielenie MMW chciałoby się powiedzieć: Panie Medeski, proszę częściej zasiadać za zwykłym, akustycznym fortepianem.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.