Synovial Joints
Czwarty album dla Pi-Records, jeden z kilkudziesięciu, jakie Coleman ma w swojej dyskografii. Z dużą dozą prawdopodobieństwa opus magnum. Trzydziestu zaangażowanych muzyków, jedna, solidna idea i – porażająca momentami – swoboda wykonania.
Laureat „grantu dla geniuszy” przyznawanego wybitnym Amerykanom przez MacArthur Fellowship , zdobywca stypendium Guggenheima. Gdy wychodzi na scenę przypomina bohatera amerykańskich filmów dla młodzieży o nastoletnich łobuzach. Gdy zaczyna grać na saksofonie jego spokój i perfekcja przywodzą na myśl raczej zwycięzcę olimpiady z matematyki. Steve Coleman jest tylko jeden. Pochodzący nie z Chicago, a z dźwięków których jest twórcą.
Na "Synovial joints" można spojrzeć na kilka sposobów. Po pierwsze, jako na wypadkową licznych, pozamuzycznych zainteresowań Colemana, takich jak nauki przyrodnicze, filozofia, czy wspomniana już matematyka. Saksofonista otwarcie przyznaje, że inspiruje się każdą z tych dziedzin. Jak realizuje to w praktyce? Jednym z zabiegów jest nawarstwianie się struktur rytmicznych utworów. Są to w szczególności formy afro-kubańskie i brazylijskie, budzące z kolei wyobrażenie o gęstej amazońskiej puszczy. Wrażenie "ody do natury" potęguje koloryt instrumentów: skrzypiec, klarnetu, wiolonczeli oraz wielu innych. Każdy utwór, który znalazł się na płycie sprawia wrażenie kompletnego, tętniącego własnym życiem.
Dzieje się tak już w pierwszym utworze "Acupuncture Openings", który jest znakomitym intro do tego, z czym spotykamy się w kolejnych momentach płyty. Z jednej strony wyczuwalny jest naturalny puls, jakbyśmy zagłębiali się w ludzki organizm, gdzie o życiu decyduje powtarzalność. I trochę jak w przypadku ciała, regularność procesów staje się po chwili okradzioną z perfekcji normą. Trudno jednak do końca stracić fokus, bo kolejne części utworu oddziela wyraźna pauza. W samym jego centrum brzmi solo saksofonu. Charakterystyczne tak z powodu brzmienia, jak i swojej budowy, która przypomina skądinąd równanie matematyczne. I na pewno, jak ono, nie zawsze daje sie rozwiązać.
"Celtic Calls" otwiera kilka dźwięków saksofonu Colemana, które następnie łączą się unisono z eterycznym wokalem Jen Shyu. Utwór nabiera symfonicznego charakteru. Poszczególne grupy instrumentów tworzą warstwy, nakładające się na siebie i piętrzące w jakąś nieziemska wręcz formę.
Potem następuje czteroczęściowa suita tytułowa "Synovial Joints". Trudna. Taka, którą mniej wytrawne ucho słucha i odbiera wrażeniowo, intuicyjnie. Poczucie harmonii jest jednak tak silne, że trudno tu o znudzenie. W kolejnych kompozycjach więcej jest elementów, które łatwo wychwycić i sklasyfikować jak choćby odrobinę swingowe "Harmattan".
Próbując znaleźć oś albumu Colemana trzeba chyba wypowiedzieć słowa klucze takie, jak współczesna muzyka klasyczna, latin jazz oraz free-improvisation. A wszystko poukładane w skomplikowanym teoretycznym koncepcie.
Acupuncture Openings; Celtic Cells; Synovial Joints I - Hand and Wrist; Synovial Joints II - Hip and Shoulder; Synovial Joints III – Torso; Synovial Joints IV - Head and Neck; Tempest; Harmattan; Nomadic; Eye of Heru.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.