Polonezy
Zacznijmy wzniośle - wszak polonez to taniec narodowy i swego czasu tańczyło go prawdopodobnie ok 90% osób czytających tę recenzję. Czy płyta z muzyką instrumentalną wydana w 2013 roku może być świadectwem patriotyzmu? Za przykładem Leszka Możdżera, śmiało można powiedzieć: „można”? Można (tutaj jedno oko mimowolnie przymyka mi się i nic na to nie poradzę). Tak jak Możdżer - w świadomości mas reinkarnacja wrażliwości Komedy i talentu Chopina - stworzył sobie Polskę, tak w trochę inny sposób potraktował temat jego alternatywny odpowiednik - Marcin Masecki. Płytę z muzyką ubraną w płaszczyk na wskroś polskiej, na dodatek mocno archaicznej, ludowej, wtórnie salonowej formy, jaką jest polonez, można poczytywać, jako świadectwo patriotyzmu. Polonezy wskrzeszają potencjał ukryty w powszedniości w ten sposób, że wreszcie coś, co „swojskie” z czystym sumieniem możemy również nazwać wartościowym estetycznie. I jest to niemały wyczyn, który z płyty Marcina Maseckiego czyni wydawnictwo wyjątkowe, nie pomijając walorów muzycznych, a właśnie w pełni je uwzględniając i od nich wychodząc.
Ciężko nie dostrzec w tej płycie nieco gombrowiczowskiej zabawy formą, przemycania w jej konstrukcyjnych ramach własnej wizji świata - w tym wypadku własnej koncepcji na granie muzyki. Polonezy nie są płytą z gatunku jazzowego easy listeningu. Pytanie, czy w ogóle są płytą jazzową? Prawdopodobnie nie, w podobnym stopniu jak nie jest to muzyka klasyczna, ani ludowo- folkowa, ani nawet typowo orkiestrowa. Marcin Masecki z iście surferską umiejętnością ślizga się po stylistycznych ramach, podążając konsekwentnie swą oryginalna, groteskowo-szaloną ścieżką eksperymentu. I groteska nie ma tu nic wspólnego z humoreską. Pomijając całą dziwaczność aranżerską, utwory charakteryzuje duża dyscyplina, a pozorne szaleństwo jest rezultatem solidnej kompozytorskiej roboty. Na Polonezach nie ma miejsca na „śmichy-chichy” i ten, kto oczekuje muzyki retro podanej w formie cepelijno lekkiej i przaśnej, przeliczy się. Sama estetyka nagrania - lo-fi - jest pierwszą z przeszkód rzucanych pod nogi. Kolejna - chaotyczny początek pierwszego „grande” poloneza, niepozostawiający wątpliwości, że mamy do czynienia z orkiestra dęta, grającą marszowo - podobnie jak setki tego typu zespołów, rozsianych po całej Polsce. Świadomy słuchacz zwieść się jednak nie da, bo 10 osobowy kolektyw, zrzesza muzyków wysokiej próby, którym daleko do amatorów (z całym szacunkiem dla orkiestr w całej Polsce).
Dużo na Polonezach dzieje się w warstwie rytmicznej, gdzie wiele motywów zaczyna ulegać quasi-zaciętym repetycjom, dzięki czemu muzyka brzmi niekiedy niedoskonale, jakby w dalszym ciągu była ogrywana, w celu uzyskania pożądanego brzmienia. Sama struktura polonezów granych raz unisono, raz w mniejszych podgrupach, często rozwiewa się na drobne elementy, przypominające jazzowe improwizacje, bądź dialogowanie poszczególnych sekcji, którym zwykle towarzyszy rytmiczny podkład innych instrumentów. Melodie filuterne i skoczne kojarzą mi się z motywami z oldschoolowych polskich bajek dla dzieci, lecz zaserwowane zostają na zasadzie przewrotnej, która przekłada lekkość wyrazu na luźne podejście do struktury utworu. Skład muzyków stanowi dość czytelne nawiązanie do stylistyki big bandowej. Masecki na albumie występuje bardziej w roli kompozytora i dyrygenta niż muzyka, a jego fortepian słyszalny jest sporadycznie, po raz pierwszy pojawia się dopiero w polonezie drugim, od razu wprowadzając do gładko prowadzonego tematu nieco knajpiany chaos, by następnie zupełnie zmienić nastrój całej kompozycji, która zaczyna śmiało poczynać sobie z rytmem. Podobnie jak w przypadku Profesjonalizmu, Masecki bardzo umiejętnie eksploatuje i eksponuje rolę perkusistę Jerzego Rogiewicza, który sprawia wrażenie drugiej po dyrygencie osoby, która nadaje ton w wielu fragmentach. Po dwóch wielkich, opasłych od pomysłów polonezach wytchnienie nadchodzi z utworem Polonaise Lente, który jednak też dość szybko za sprawą fortepianu zmienia oblicze ze spokojnego na niezrównoważone i koślawe, by pod koniec zaowocować niepokojącymi dialogami dęciaków. Chyba najbardziej reprezentatywny utwór, dobrze ilustrujący eksperymenty formalne, jakie stosuje Masecki na przestrzeni całego albumu.
Polonezy jawią się, jako konsekwentny krok naprzód w karierze warszawskiego pianisty, który niczym kameleon odnajduje się w każdym składzie osobowym, a za sprawą swego niekonwencjonalnego podejścia do twórczości jest w stanie wykrzesać z gatunków powszechnie uznawanych za skostniałe, muzykę pasjonującą i intrygującą. I choć obecnie Marcin Masecki komponuje rzeczy o pozornie coraz większym ciężarze gatunkowym, dzieła symfoniczne o przesadnie wzniosłych tytułach jak Wolność, czy Zwycięstwo, to dla mnie wciąż jest bardziej szalonym naukowcem i oryginalnym eksperymentatorem. Czego najlepszym świadectwem są właśnie Polonezy. Popularyzatorstwem tego nie nazwę, wszak ze zbyt pokomplikowaną muzyką mamy do czynienia, ale kreatywnym i fascynującym podejściem do tradycji z pewnością. Interesująca, szalenie pomysłowa płyta, wymagająca niemałej koncentracji.
1. Première Grande Polonaise, 2. Deuxième Grande Polonaise, 3. Polonaise Lente, 4. Oberek, 5. Les Quatre Vérités, 6. Polonaise En Jut Majeur
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.