Incerto For Doublebass And Strings
Klub Magia Roja w Barcelonie, połowa grudnia ubiegłego roku, a na scenie prawie sami nasi dobrzy znajomi: Àlex Reviriego na kontrabasie, Diego Caicedo na gitarze elektrycznej oraz piątka skrzypków - Jaime Del Blanco, Dani Pucha, Eva Monroy, Xesc Llompart oraz Pablo Albarrán. Trzy utwory autorstwa wszystkich muzyków, które ustrukturyzował i których wykonanie poprowadził El Pricto. Całość trwa 52 minuty i 17 sekund.
Incerto to klasyczna, włoska forma uprawiania muzyki, którą moglibyśmy określić jako niepewną (w dosłownym tłumaczeniu). Rolą dyrygenta jest utrzymywanie dramaturgii utworu w pewnych wcześniej nakreślonych ramach, podczas gdy każdy z muzyków dostaje dużą swobodę, co do sposobu jego wykonania, przy czym solista ma tu pełną dowolność (w naszym przypadku kontrabasista), pozostali zaś muzycy są delikatnie prowadzeni przez dyrygenta. Wszystko toczy się bardzo spontaniczne, a efekt końcowy jest miksturą improwizowanej, grupowej kompozycji, dyrygentury i całkiem wolnego grania. Oczywiście fundamentem sukcesu jest tu kreatywna komunikacja pomiędzy solistą, dyrygentem, a całą grupą.
Ruch Pierwszy. Banda rozjuszonych smyczków weryfikuje porowatość powierzchni strun – małe frazy, śmiertelnie pozbawione znamion melodii, sieją niepokój i budują grozę nieznanego. Na sygnał Maestro Pricto czereda strunowców rozpoczyna symfonię skowytu. W tle pętli się gitara z prądem, burczy kontrabas, na przedzie zaś śpiewają skrzypce, a ich pozorny klasycyzm zdaje się być brutalnie przypalony. Gęsty, wielowymiarowy flow, rodzaj zabrudzonej polirytmii, Święto Wiosny tuż po ataku nuklearnym, w połowie czwartej minuty całkiem już intensywny i nasycony emocjami. Sporo preparacji na strunach, które wchodzą we wzajemne interakcje. Po 6 minucie ciekawe pizzicato skrzypiec, które udanie konweniuje z gitarą – uśpionym, rockowym potworem. W toku rozwoju narracji kontrabas sunie bardzo niskim strumieniem, a skrzypce tańczą wokół niego z zaostrzonymi pazurami. Tuż przed końcem 8 minuty kolejne spiętrzenie – gitarowe przetworniki szumią i zgrzytają, skrzypce skaczą od podłogi po sam sufit, niczym stado lekkich bawołów, u boku kontrabasu, Króla Lwa. Gdy gitara przypomina zepsuty odbiornik radiowy, skrzypce stawiają na estetykę percussion. Gdy te drugie płyną upaloną melodyką, ta pierwsza milczy z wrażenia. Chocholi taniec śmierci! Filharmonia na sterydach! Muzycy cudownie łapią wiatr w szprychy. Gitara powraca w repetycji, zdziera skórę z małych strunowców, a całość w kipieli osiąga ostatni dźwięk.
Ruch Drugi. Grzmoty kontrabasu i akcenty percussion - wszyscy na scenie zdają się szukać wewnętrznego rytmu techniką pizzicato. Gitara okazuje się w tym dziele niezwykle pomocna. Akustyczna post-elektroakustyka żarzy się i skwierczy. W 5 minucie ansambl schodzi w oniryczną meta ciszę. Jedynie słuszne wysokie dźwięki budują piękną opowieść, która kwieciście narasta. Chór ptaków pozbawionych dziobów, skowyt egzystencjalnej pustki, strach przed lotem pozbawionym punktu docelowego. Brawo! Wejście w nową opowieść odbywa się na mosiężnych barkach kontrabasu. Preparacje zalewają całą podłogę, tuż nad nią stado strunowców epicko komentuje rzeczywistość zastaną. W 11 minucie krótka kipiel, która nie zmienia nic w zachowaniu kontrabasu – masywne drony ciężkiego powietrza wchodzą w rezonans z każdym napotkanym przedmiotem. Po kolejnej chwili niektóre skrzypce budują rytm, inne zwinnie preparują dźwięk, imitując kontrabas. Kontrapunkty, które zdają się nabierać energii kinetycznej. Finał Drugiego osiągany jest metodą brutalnego, ale jakże efektownego stoppingu.
Ruch Trzeci. Skrzypce in extenso, repetytywny taniec na zaciągniętym ręcznym. Symfonia kreatywnego minimalizmu. Kołyszący taniec dla złych chłopców. Po 120 sekundach do gry, u samego dołu fonii, wchodzi kontrabas, a całość narracji zaczyna przypominać zdeformowane Different Trains Steve’a Reicha. Flowciągnie się masywnie ku górze. W 7 minucie jazzowa gitara staje mu w poprzek i pyta o zdanie. Kontrabas płynie pizzicato, skrzypce stroszą pióra, wystawiają na wiatr żylaste pazury. Po kilkudziesięciu sekundach gitara wchodzi w fazę preparacji, a na pozostałych strunach pojawia się garść akcentów perkusjonalnych. Opowieść gęstnieje, pomysłów przybywa w tempie geometrycznym. Nie brakuje hałaśliwych fonii, preparacji, a wszystkie one wydają się być posadowione na masywnym dronie smyczka kontrabasu. Skrzypce bez chwili zawahania osiągają artystyczny orgazm. Po 14 minucie piękne kontrapunkty gitary, sterowane zmysłem dramaturgicznym Pricto. Moc ładunków elektromagnetycznych osiada na głowach wszystkich uczestników koncertu. A potem już czas na zmysłowe tłumienie narracji – gitara i kontrabas biorą ten wątek na swój warsztat i doprowadzają ansambl tuż pod ścianę burzy oklasków!
1. First Movement - Strepitoso; 2. Second Movement - Gassoso; 3. Third Movement - Ripetitivo Ed Evanescente;
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.