HH
Pochodzący z Beninu w Zachodniej Afryce wirtuoz gitary Lionel Loueke to postać znana jazzfanom zarówno z płyt sygnowanych jego własnym nazwiskiem, jak również z wieloletniej silnej przynależności do królewskiego dworu legendarnego Herbie Hancocka.
Wiemy, że pan Lionel dysponuje pirotechnicznymi umiejętnościami i z luzem bawiącego się w najlpesze klockami dziecka umie zagrać wszystko co podpowiedzieć może mu wyobraźnia. Tym razem wyobraźnia podpowiedziała mu że z jakichś istotnych powodów warto jeszcze bardziej niż to bywało dotychczas przypodobać się monarsze i nagrać album solo poświęcony Hancockowi w całości. Z premedytacją piszą w całości, choć wiem, że przecież dwie kompozycje wyszły nie spod pióra pana Herbiego, ale napisane zostały własnym, Lionela, długopisem. I tutaj też jak widać lider zaufał swojej wyobraźni tytułując je z mrożącym krew w żyłach odbiorcy polotem, „Tribute to Herbie Hancock” i uwaga, „Voyage Maiden”.
Zatem trzeba przyznać, że już na dzień dobry jest arcy ciekawie! Z rozmysłem to piszę, ponieważ proszę zauważyć, że już zanim włączymy płytę możemy podejrzewać, że jej powstaniu raczej nie towarzyszyła przesadnie pogłębiona refleksja. Trudno też uwierzyć, że muzykowi przyszły z pomocą szczególnie wybujałe artystyczne inspiracje. A skoro tak to odkrywa się przed nami wspaniała okazja, żeby posłuchać i pomyśleć o płycie wyłącznie z powodów poza muzycznych.
Ilość hitów na trackliście, niemal jak na składance geatest hits, gra autora boleśnie pusta w swojej efekciarskości, śpiew nie nachalnie przeszkadzający, nagranie bardzo dobre także pod względem techniki realizacyjnej, a okładka czysta i fajna. Zdjęcie muzyka na niej ostre i czarnobiałe. Potencjał promocyjny jak na jazz nieograniczony. Co więcej znakomity potencjał radiowy, utwory krótkie więc mogą pograć w prime time’ach. Brzmienie gładkie więc idealne dla Trójkowych ekspertów od jazzu.
Nie będę ukrywał, że znalazłem w tej płycie też coś dla siebie. Album idelanie wpisuje się w konwencję płyt kompletnie niepotrzebnych, ale za to z aspiracjami sięgającymi nieba! Co więcej, w takiej klasyfikacji wyprzedza nawet najnowszą solową multiinstrumentalną płytę Chrisa Pottera! I to jest naprawdę coś obok czego nie można przejść obojętnie! Boję się tylko, że przez to wszystko nie będę umiał o niej zapomnieć, a na zapomnienie zasługuje jak mało co.
Hang Up Your Hang Ups; Driftin’ Tell Me A Bedtime Story; Actual Proof; Cantaloupe Island; Butterfly; Dolphin Dance; Watermelon Man; Come Running To Me; Voyage Maiden; Rockit; Speak Like A Child; Homage to HH; One Finger Snap.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.