For The Ghosts Within
Znów narażę się fanom rocka progresywnego ale do dzisiejszego dnia nie wiedziałem kim jest Robert Wyatt. Przez przypadek trafiłem na jego najnowszą płytę i oniemiałem. Choć na album złożyły się głównie jazzowe standardy - czegoś takiego chyba jeszcze nie słyszeliście. "For the ghosts within" to jedna z najlepszych, najlepiej zrealizowanych i przede wszystkim najlepiej wymyślonych, wyobrażonych dźwiękowo płyt, jakie kiedykolwiek słyszałem.
Robert Wyatt, obecnie brodaty jegomość po 60tce, na przełomie lat 60tych i 70tych współtworzył jako wokalista i perkusista grupę Soft Machine. Na koncie ma nagrania z Jimmim Hendrixem i współpracę właściwie z każdym liczącym się muzykiem na Wyspach Brytyjskich tego okresu. Równolegle do fascynacji rockiem grał jazz. W czerwcu 1973, w trakcie imprezy mającej poprzedzać nagranie kolejnej płyty z Soft Machine, Wyatt wypadł z okna z wysokości 4go piętra. Przeżył, ale porusza się na wózku inwalidzkim. Aby wesprzeć finansowo kolegę, który znalazł się w potrzebie, charytatywny koncert dla Roberta zorganizowali przyjaciele z... Pink Floyd.
Wypadek nie przerwał jego muzycznej kariery. Wyatt przede wszystkim jest niesamowitym wokalistą, obdarzonym delikatnym, trochę niedzisiejszym, przepełnionym refleksyjnością głosem.
W ostatnich latach m.in. wspomagał Bjork na jej płycie "Medulla", występował z Davidem Gilmourem, współtworzył operę "Welcome to the voice". Od 3 lat współpracuje z niezależnym wydawnictwem Domino Records, gdzie na korytarzu mija się np. z zespołem The Arctic Monkeys. Pierwszy owoc współpracy Wyatta z Domino - album "Cuckooland" - został nominowany do nagrody Mercury. Teraz trafia w nasze ręce płyta "For the Ghosts Within"
Najnowszy album Roberta Wyatta tworzy cudowną, harmonijną całość, choć złożony jest z bardzo różnorodnych elementów.
Jest tu i przejmujący, poruszający co najmniej tak, jak pieśni Ray'a Charlesa utwór "Lullaby for Irena", "Laura" - ballada jak z trzeszczącej, analogowej płyty z lat 30tych, jest rap po Arabsku w dynamicznym, łączącym taneczność swingu i hip hopu "Where are they now?", czy alternatywna, może w stylu Johna Lourie, kompozycja "The ghost within". Moim faworytem jest chyba "At last I am free" - poruszająca, bardzo ciekawa brzmieniowo a za razem mogąca powstać wyłącznie w tradycji brytyjskiej wokalistyki z pod znaku Petera Gabriela czy Davida Bowie kompozycja - krótkie 3 minutowe słuchowisko - at last I am free - I can hardly see in front of me. Do tego jeszcze "What a wonderful world", rozbrzmiewające śpiewem ptaków "Lush life", zagwizdane "Round midnight" czy zanucone "In a sentimental mood" - zdaniem Wyatta słowa tych standardów nie są tak doskonałe jak same ich melodie.
Krążek sygnowany jest trzema nazwiskami trzech osobowości. Obok Wyatta są to skrzypaczka Ros Stephen i saksofonista Gilad Atzmon. Ten ostatni, określany przez Wyatta najznakomitszym żyjącym muzykiem, znany jest głównie ze swojej aktywności anty-syjonistycznej. W muzyce zaś, i słychać to wyraźnie na "For the Ghosts..." garściami czerpiąc z brzmień i skal muzyki Żydowskiej, wschodnioeuropejskiej i arabskiej, przy jednoczesnej zabawie konwencjami amerykańskiego swingu i nawiązaniami do twórczości Chaliego Parkera.
Album jest piękny, poruszający, zaskakujący i odkrywczy. Jak na mało której płycie obok muzyki, tekstów, śpiewu, doboru repertuaru głęboko przemyślana i frapująca jest warstwa efektów dźwiękowych czy pozamuzycznego budowania nastroju.
Ciężko o pointe, bo nie chce się pointować tak świetnej płyty. Nie da się jej opowiedzieć w jednym zdaniu. Na Wyspach Brytyjskich jest już o niej głośno. Mam nadzieję, że i polskim słuchaczom będzie dane się z nią zapoznać. Wybitny album.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.