AJMiLIVE #15
Francuska seria koncertowa, jaka odbywa się zapewne cyklicznie w miejscu zwanym AJMi - La Manutention(Marsylia), odcinek piętnasty. Obok naszych bohaterów (Alex, tylko klarnet), dwójka lokalnych muzyków - Emmanuel Cremer na wiolonczeli (a raczej jej mutacji zwanej violoncelle) oraz Lionel Garcin na saksofonach (głównie sopranowym, czasami także altowym, o ile ucho recenzenta nie jest zawodne). Dwie improwizacje, łącznie niespełna 35 minut, które miały miejsce pod koniec maja 2015 roku.
Śmiało wkraczamy w świat improwizowanej kameralistyki i poza skończoną liczbą ulotnych chwil, pozostaniemy w nim przez cały koncert. Ów dygotliwy chamber music bywa zwinny, także zaczepny, lubi wchodzić w interakcje, dyskutować, nawet pyskować. Ciekawy układ przestrzenno-dźwiękowy - dwa dęciaki vs. dwa strunowce. Dramaturgicznie sytuacja sceniczna zdaje się być niezwykle frapująca. I tak jest zaiste od pierwszej do ostatniej minuty. Klarnet śpiewny, dynamiczny, często wchodzi w obszar niemal free jazzowej erupcji. Pod tym względem w niczym nie ustępuje mu saksofon. Kontrabas i wiolonczela niemal bez przerwy ze smykiem na strunach lub pomiędzy nimi. Narracja toczy się jakby od ściany do ściany. Dłuższe chwile wyciszenia w opozycji do nieco krótszych eskalacji emocji i hałasu. Niektóre pasaże grane są jakby unisono, ale mają tak powykręcane skale i tonacje (raczej nietonacje), iż nie podejrzewamy muzyków o korzystanie z jakichkolwiek notacji graficznych. Rodzaj filharmonii po wyjątkowej ciężkiej i mocno zakrapianej nocy.
W 9 minucie napotykamy na szczyptę barokowej estetyki ze strony mniejszego strunowca. W tle podmuchy chłodnego powietrza z tuby klarnetu, drżenie kontrabasu, szelest saksofonu – piękny moment impro zadumy! Po chwili walking kontrabasu, a w tle trzy pasaże zmysłowego chamber. Kolejnym krokiem muzyków – wejście w obszar otwartego jazzu. Dęciaki umieszczone na flankach wchodzą w intrygujące interakcje, gdaczą niczym kury na grzędzie.13 minuta przynosi skrawek ciszy, a po niej start jakby nowej narracji. Na początek dwa separatywne strumienie dętych dźwięków. Wprost na nie wpada wysoko zestrojona wiolonczela. Narracja dyszy i prycha, choć sprawia przez moment wrażenie, jakby toczyła się wg z góry ustalonych wytycznych. Dyscyplina, rozwaga, improwizacja bez nadmiernych szarż. Z minuty na minutę flowopowieści misternie narasta. Spacer wysokim wzgórzem, aż po nieboskłon. Opowieść po chwili pięknie wybrzmiewa i schodzi na sam dół na dwóch spoconych smykach. Garść molowych pomruków, a zaraz potem start małej orkiestry dronowej! Raz za razem kajet recenzenta wypełnia się onomatopejami zachwytu. Po 21 minucie narracja jakby rodziła się na nowo – klarnet w roli głównej, pobudza innych do życia, parska urodą i tańczy wokół własnej osi. Po chwili proces narastania jest już udziałem wszystkich muzyków. Kontrabas w roli maszyny pociągowej! Stacja docelowa – free jazz! Klarnet i saksofon wchodzą wręcz w zawody, kto mocniej i dosadniej. O krok od hałasu, kwartet hamuje z niebywałą precyzją. Oba strunowce zmysłowo gaszą płomień.
Drugi set (raczej rodzaj encore) rodzi się w ciszy sonorystyki i pogorzelisku preparacji. Kind of call & responce. Narracja buduje się powoli, stawiając coraz głośniejsze stemple dźwięków, jakkolwiek z rozwagą i bez brawury. Znów kontrabas Lasha ciągnie wagon tłumionej ekspresji, pozornie tylko trzymanej w ryzach. Na bokach sygnały świadczące o free jazzowych zamiarach. Struktura opowieści robi się zdecydowanie niekameralna. Strunowce ciągną pod las, dęciaki prychają na zaciągniętym ręcznym. Zejście w dół, do komnaty doom chamber, w niepokojącej ciszy – perfekcyjnie! Smyki niczym pędzle abstrakcjonisty, wypełniają przestrzeń płótna. Saksofon i klarnet ślą drony, które lepią się w napisy końcowe.
1. Two Level Lunch 1, 2. Two Level Lunch 2
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.