Live at Gugalander
The Hub odwiedza nasz kraj co jakiś czas, koncertując po mniejszych i większych klubach. Zwykle też pozostawia dobre wrażenie na słuchaczach, którzy - jeśli nie znali ich muzyki z płyt, które przecież nie są szeroko dystrybuowane, lub wcześniejszych koncertów - są bez mała porażani ekspresją tych młodych muzyków. Pośród takich zachwyconych widzów byłem też i ja, słuchając w 2002 roku koncertu The Hub w krakowskim Indigo. Z tej trasy, lecz innego klubu - katowickiego Gugalandera pochodzi zapis, który znalazł się na omawianej płycie. Trzech młodych muzyków z NY znalazło patent na bardzo osobisty kształt granej przez nich muzyki. Jest tu jazz i rock, ale nazwanie tej muzyki jazz rockiem, w rozumieniu, jaki utkwił nam w pamięci jest co najmniej nadużyciem. Jest w niej sporo więcej odniesień. Jest przede wszystkim wkład samych muzyków - ten stanowi o jej jakości.
Słuchając płyty nie mogę zapomnieć o krakowskim koncercie. I to jest mój błąd jako recenzenta, albowiem powinienem podejść do niej bez żadnych "uprzedzeń", tak, by móc ją przybliżyć również osobom, które na koncertach The Hub - mam nadzieję - jeszcze, bo to wyjątkowe przeżycie, nie były. Postaram się zatem o dwie relacje: jedną moją, subiektywną, "z pamięcią" i drugą, przynajmniej na ile to w ogóle możliwe - obiektywną.
Dla mnie, który widziałem koncert The Hub, każda płyta będąca zapisem ich muzyki musi być jedynie namiastką tego, co można usłyszeć i zobaczyć na żywo. Nawet najlepsza realizacja, ba, nawet wersja wideo nie odda czegoś tak ulotnego jak atmosfera koncertu. Szkoda, bowiem to, z czym mamy później w wersji płytowej do czynienia, jest jedynie namiastką. Myślę, że nawet bardziej namiastką własnych wyobrażeń, niż rzeczywistej wartości muzyki prezentowanej na płycie. Niestety The Hub emanuje na scenie energią punk rockowego bandu - tego niestety nie przeniesie najlepsza nawet realizacja. The Hub jest po prostu zespołem wyjątkowo koncertowym. Wówczas do odbioru muzyki dołączają się jeszcze inne elementy, okazuje się, że potrafiące wpływać na odbiór muzyki w znaczącym stopniu. Do tej pory mam w pamięci obraz fenomenalnego basisty Tima Dahla, kipiącego energią perkusisty, grającego na jakimś minimalnym zestawie - Seana Noonana, czy ekspresyjnego saksofonisty Dana Magaya. Do tej pory mam w pamięci jakby nadprzyrodzone kierowanie tą skrzącą się zwrotami melodycznymi i rytmicznymi muzyką przez Dahla. Niestety - płyta to nie koncert, tutaj tego przekazu nie ma. Pozostała sama muzyka.
Płyta zawiera siedemnaście utworów, w całości pochodzących z wcześniejszych albumów. Gdy przyjeżdżali wówczas do Polski, materiał z płyty "Trucker" był zupełnie świeży. Każda z trzech dotychczasowych płyt studyjnych jest w jakiś sposób inna - koncert prezentując utwory z wszystkich płyt, ukazał je tak, jakby materiał był stworzony w jednym czasie. W zasadzie nie słychać różnic stylistycznych pomiędzy poszczególnymi utworami. To dobrze, bowiem zachowana została spójność koncertu (tak też The Hub zaprezentował ją na żywo - a płyta to odzwierciedla) i nagrania. Otrzymujemy muzykę stylistycznie najbliższą płycie "Trucker". Dużo basu, który wyzwolony został z jego zwyczajowej rytmicznej roli, a Dahl prezentuje wszelkie jego możliwości. Nie wiem dlaczego, ale być może przez dość częste wykorzystywanie sfuzzowanego brzmienia tego instrumentu - miejscami kojarzy mi się granie The Hub z pierwszymi płytami The Stranglers. Dan Magay, na tej płycie prezentuje się ponownie jako interesujący saksofonista, nie obawiający się o wykorzystywanie przystawek, umożliwiających uzyskiwanie brzmienia dwu saksofonów, co z jednej strony zmniejsza surowość brzmienia, z drugiej zaś poszerza sonorystyczne - i tak bogate jak na tak mały skład - możliwości zespołu. Trochę żałuję, że perkusja nie została nagrana w sposób bardziej zdecydowany, albowiem wówczas muzyka ta zyskałaby na energetyczności, nie tracąc pewnie nic z muzycznego i melodycznego przekazu.
Tym, którzy pamiętają "akustyczną" wersję zespołu, która mimo wszystko asymilowała pewne elementy jazzu, muzyka zawarta na płycie może się wydać z idiomu jazzowego wyobcowana. Owszem są improwizacje - jednak te występują przecież także w muzyce pozajazzowej. I aczkolwiek słychać, że muzykom jazz nie jest obcy, to jednak ta muzyka, którą grają jazzem nie jest. Albo jeszcze inaczej - w tej muzyce elementy jazzu składają się jedynie na jeden, bynajmniej chyba nie najważniejszy jej aspekt. The Hub, prezentuje swoją osobliwą wersję muzyki, która czerpie przecież nie tylko z jazzu. Są tu elementy tak szerokiego spektrum różnych stylistyk, że przestajemy się zastanawiać o ich źródła. The Hub prezentuje swoją muzykę. Pomimo pojawiających się tu i ówdzie bardzo melodyjnych tematów, które jak widać z reakcji publiczności, nieźle znane są polskim odbiorcom, nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek był w stanie, do tej zmiennej jak w kalejdoskopie muzyki, zaśpiewać jakąkolwiek linię melodyczną. A właśnie. Melodia. The Hub przenicował to pojęcie. Trudno byłoby chyba komukolwiek stwierdzić, jaką melodię ma dany utwór. One składają się z melodyjnych migawek, łączonych w całość.
Oprócz wspomnianej atmosfery koncertu, jest też jeden aspekt tej muzyki, który chyba zawsze lepiej wyjdzie na koncercie niż na nie wiem nawet jak dobrej, koncertowej realizacji - jej energetyczność. I jakkolwiek energią z tego krążka The Hub obdzielić by mogli jeszcze sporo zespołów, to mimo wszystko muzyka ta, przynajmniej o stopień jest mniej energetyczna niż ta podczas żywego kontaktu z muzykami. Ale tego, jak już powiedziałem - nic nie zastąpi. Dobrze zatem, że mamy chociaż koncertową realizację nagrań The Hub. Myślę, że stanowi ona dobry przykład tego, czego możemy się spodziewać podczas koncertów - być może część z Was przekona do zobaczenia The Hub na żywo. Ręczę, że warto. Posłuchać płyty - również. Polecam.
1. Canada; 2. Cosmetic Amputation; 3. Soiled Huggies; 4. Burn it Down; 5. Jimmy; 6. Big Mouth; 7. Huge; 8. Baby; 9. Tits; 10. Citris; 11. O'Brien; 12. 2991 / Over + Out; 13. Generation Zero; 14. Trucker; 15. You're Welcome; 16. Slut Bunch
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.