Kim Cheol Woong był cenionym pianistą w Korei Północnej. Jako solista tamtejszej orkiestry symfonicznej, hołubiony przez władzę wiódł całkiem przyjemne życie, aż tu nagle...
Aby zrobić wrażenie na kobiecie postanowił zagrać dla niej, zasłyszaną w Moskwie "zachodnią melodię" - Richarda Claydermana "L' for Love" - słodką balladę uznawaną przez większość zachodnich słuchaczy za muzykę do windy. Kiedy przegrywał sobie w zaciszu pokoju owy kapitalistyczny wynalazek, ktoś podsłuchał Kima przez ścianę i zadenuncjował. Pianista został wezwany na przesłuchanie na okoliczność grania jazzu - tym mianem określa się bowiem w Korei Północnej wszelką niedozwoloną imerialistyczną muzyczną propagandę. Funkcjonariusz kazał mu sporządzić 10-stronnicową samokrytykę, a gdy skończył rozkazano mu zacząć od nowa. Po tym incydencie Kim Cheol Woong opuścił ojczyznę.
Nie był to jednak kres jego upokorzeń. Z Korei Północnej trafił nielegalnie do Chin, w których emigranci z kraju Kimów - delikatnie mówiąc - nie są mile widziani. Poza tym rząd w Pekinie nie uznaje Koreańczyków za uchodźców, ale za migrantów zarobkowych - a tych może bez trudu odesłać skąd przyjechali. W Korei czeka zaś na uciekinierów obóz pracy.
W Kraju Środka znalazł Cheol Woong pracę jako kościelny organista. Tam też przeszedł na Katolicyzm i z pomocą misjonarzy trafił do Seulu.
Dziś pianista kontynuuje swoją muzyczną karierę. Na swym koncie ma m.in. występ w nowojorskiej Carnegie Hall. Aktywnie wspiera także organizacje zajmujące się prawami człowieka w Korei Północnej.
Dziś 39-letni muzyk tak komentuje to, co wydarzyło się w roku 2001: Nawet jeśli jesteś najlepszym muzykiem na świecie, nie możesz grać w Korei bez uprzedniego okazania pełnej lojalności rządzącym.
Choć rzeczywistość Korei Północnej zmienia się - szczególnie przez coraz silniejszy czarny rynek, na który z Chin trafiają południo-koreańskie i amerykańskie produkcji - oficjalnie wciąż w domu posiadać można telewizory i radia, służące do odbioru jedynie dopuszczonych przez władzę programów.