Choć muzyka Indry Rios-Moore często bywa kojącym balsamem dla strapionych dusz, jej najnowszy album Carry My Heart to także, a może przede wszystkim, znak protestu.
“Z początku moją intencją było nagranie optymistycznej płyty. W świecie przemysłu nagraniowego każdy wciąż narzeka, że na muzyce nie da się już zarobić. Pragnęłam odpowiedzieć na ten zbiorowy lament czymś wesołym. Wtedy napisałam jednak tytułową piosenkę Carry My Heart - opowieść o ludziach, którzy uciekając przed wojną i biedą, szukają bezpiecznego domu w Europie - i mój optymizm przeobraził się w melancholię. Co gorsza, Donald Trump wkrótce został prezydentem Stanów Zjednoczonych, co sprawiło, że ostatecznie odrzuciłam moją pierwotną wizję albumu. Czułam się bezsilna."
Na szczęście uczucie to towarzyszyło artystce tylko przez następne 24 godziny. Rozgoryczona Indra Rios-Moore poszła na spacer ulicami małego miasteczka w stanie Connecticut. Wtedy, stało się coś niesamowitego. Starszy człowiek o odmiennym kolorze skóry nagle zatrzymał się przed nią, spojrzał jej w oczy, objął i rzekł: "Głowa do góry, wszystko będzie dobrze”. To niespodziewane spotkanie podniosło Indrę na duchu, uwalniając sparaliżowaną przez wybory prezydenckie wenę. "Od lat walczymy o równe prawa dla wszystkich obywateli. Dla kobiet, Afroamerykanów, homoseksualistów, wszystkich tych, którzy nie przystają do uśrednionych, amerykańskich norm. Ta walka zdawała się być przegrana w starciu ze spolaryzowaną wizją świata, forsowaną przez Trumpa” – tłumaczy Indra. Artystka zrozumiała jednak, że jej nowy album może być idealną przeciwwagą dla politycznej rzeczywistości Stanów Zjednoczonych.
Carry My Heart to jedenaście różnorodnych piosenek. Dwie z nich zostały napisane przez samą Indrę Rios-Moore, pozostałe są nowymi interpretacjami starszych utworów, takich jak Keep On Pushing (z repertuaru The Impressions), Don’t Say Good Night (Isley Brothers), czy and What You Won’t Do For Love (Bobby Caldwell). Są tu też kompozycje Steely Dan, Robyn, a także George’a Gershwina i Duke’a Ellingtona. Nowe aranżacje zostały przygotowane z należytą pieczołowitością. Efekt końcowy zachwyca, co jest zasługą nie tylko Indry, ale też towarzyszącego jej zespołu, w skład którego wchodzą saksofonista Benjamin Traerup (prywatnie mąż artystki), basista Thomas Sejthen, perkusista Knuth Finsrud i gitarzysta Samuel Hallkvist.