Kocham grać z pięknymi muzykami – rozmowa z Vernerim Pohjolą

Autor: 
Maciej Krawiec
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Wydany niedawno przez Fundację Słuchaj album „City of Gardens” to nagranie koncertu sprzed kilku miesięcy, na którym wystąpiłeś z triem RGG – czyli Łukaszem Ojdaną, Maciejem Garbowskim i Krzysztofem Gradziukiem – oraz puzonistą Samuelem Blaserem. Jak wspominasz tamto wydarzenie i jak się czułeś, grając z tamtym kwintetem?

Pamiętam uczucie zrelaksowania i komfortu, co wynikało z faktu, iż koncert odbywał się w dużej sali. Z drugiej strony granie z kimś po raz pierwszy zwykle stanowi duże wyzwanie, a tak było w przypadku mnie i Samuela Blasera. Mimo to, czułem się bardzo naturalnie i nie brakowało mi inspiracji.

Gdy słucham tej płyty, mam poczucie że z Samuelem Blaserem nawiązałeś szczególne porozumienie. Świadczyłaby o tym Wasza wspaniale przenikająca się gra, a także ciekawe instrumentalne „dyskusje”...

Nawiązanie porozumienia z nim nie było trudne, poza tym zespół bardzo nas wspierał, więc mogliśmy naprawdę robić to, co chcieliśmy. Oprócz tego prawdą jest, że mam w sercu specjalne miejsce przeznaczone dla puzonistów – w końcu mój brat także nim jest. (śmiech) Zaś co do Samuela – na puzonie trzeba grać z głębi duszy, a on to robi w stu procentach.

 

Zdarza Ci się dzielić z RGG scenę bądź studio od kilku lat – występowałeś zarówno z całym triem, jak i poszczególnymi muzykami z tego składu. Jak się z nimi artystycznie dogadujesz?

To prawda, poza koncertami mamy za sobą również wspólne improwizowanie w studiu. Wszystkich nas interesuje pozwalanie muzyce po prostu się dziać, nie chcemy niczego robić na siłę. A to wymaga dużej dozy wzajemnego zaufania.

A jak odkrywasz, że jesteś w stanie danemu muzykowi ufać? Jak szybko okazuje się, że możecie z ufnością improwizować, tworzyć?

Najlepiej po prostu wejść razem na scenę czy do studia. Zwykle po kilku pierwszych utworach jest jasne, na ile ta relacja będzie otwarta i nieskrępowana.

Co Cię bardziej interesuje: wykonywanie kompozycji o klarownej strukturze, czy swobodne improwizowanie?

Oba sposoby grania mogą być ciekawe. Ale postrzegam siebie przede wszystkim jako improwizatora – gdy więc w muzyce mam przestrzeń, by faktycznie nim być, wtedy nie ma dla mnie wielkiego znaczenia, czy stoją przede mną nuty, czy nie.

Jak byś opisał stan ducha, w który wchodzisz gdy improwizujesz? Co wtedy prowadzi i organizuje muzykę – intuicja, wyobraźnia, pomysły partnerów?

Staram się unikać wymuszania czegokolwiek w improwizacji, wolę po prostu być otwartym na sytuację. Chcę ufać własnym reakcjom i nie planować za wiele, choć warto mieć zarysowany plan przed koncertem, by w razie czego mieć na czym się oprzeć, albo – od czego się odciąć. Ale zwykle nie analizuję szczególnie tego, jak gram, nie jest mi potrzebna ciągła samoświadomość. Myślenie zazwyczaj tylko przeszkadza.

Czy któreś z Twoich aktualnych przedsięwzięć – duet z perkusistą Miką Kallio, Twój kwartet albo kwintet – należy postrzegać jako najważniejsze? Utożsamiasz się z którymś z nich szczególnie?

Bardzo wiele inspiracji czerpię obecnie z gry w duecie z Miką Kallio. Nasz album „Animal Image” stanowił przy tym w pewnej mierze powrót do moich dawnych pomysłów. Nie skupiam się jednak tylko na tym przedsięwzięciu – jakiś czas temu stwierdziłem, że potrzebuję różnorodności, by nieustannie odczuwać inspirację i rozwijać się. Maciej Garbowski i trio RGG również mają swój udział w moim poszerzaniu osobistej muzycznej tożsamości. Kocham grać z pięknymi muzykami.

To znaczy?

To znaczy takimi, którzy mają w sobie uczciwość i pasję dla tego, co grają. Ich motywacja powinna być stricte artystyczna, a nie napędzana myślami o finansach czy konkurencji.

Poza duetem z Kallio, nagrywałeś także z Olavim Louhivuorim. Co jest tak fascynującego dla Ciebie w spotkaniach z perkusistami?

Na tę fascynację składa się wiele czynników, a jednym z najważniejszych jest rytm. W improwizowanej muzyce rytm jest bardzo ważny, zarówno w grze regularnej, jak i w rubato. Perkusja wydaje mi się niezbędna również ze względów dramaturgicznych. Gdy muzykuję z perkusistą, mam wiele swobody, ale również wiąże się to z dużą odpowiedzialnością.

Jak zdefiniowałbyś ową odpowiedzialność?

Mam na myśli fakt, że im mniejsza ilość muzyków za sobą gra, tym większą odpowiedzialność bierze się za całość zespołu. W duecie trąbka-perkusja nie można się za nikim schować, nie jest również możliwe ukrycie się za konwencjonalnym brzmieniem jazzowej grupy – w końcu nie ma żadnego instrumentu harmonicznego. Trzeba więc być w stanie utrzymać intensywność muzyki i opowiadać historie takimi środkami, jakie są do dyspozycji.

Pochodzisz z Finlandii. Jak postrzegasz jazzową scenę w tym kraju oraz możliwości tworzenia sztuki improwizowanej?

Cóż, to mała scena, ale ożywiona i z muzyką na bardzo wysokim poziomie. Wprawdzie trzeba wszystko robić samemu, ale można się bez problemu realizować. Poza tym mamy wielu dobrych muzyków, grających w różnych stylistykach.

Chciałbym zapytać Cię również o Polskę. Miałeś kontakt z naszymi artystami nie raz – na przykład nagrywając i koncertując kilka lat temu z Adamem Bałdychem czy teraz z RGG. Czy odnajdujesz coś specyficznego dla polskich muzyków jazzowych?

Większość artystów z Polski, których spotkałem, są pełni pasji względem ich sztuki. Poziom ich panowania nad instrumentami jest również bardzo wysoki.

A jak postrzegasz polską widownię? Czy nasza publiczność słucha uważnie jazzu?

Z moich obserwacji wynika, że odbiorcy w jazzu w Polsce i scena jazzowa w ogóle sprzyja artystom. Bardzo się ich szanuje i to jest coś, czego wcale nie doświadcza się w wielu miejscach na świecie. Zawsze czuję wielki szacunek, gdy przebywam w Polsce i jestem za to bardzo wdzięczny. Fakt ten sprawia, że za każdym razem jeszcze chętniej u Was występuję.

Ciekaw jestem też tego, jakie były Twoje największe inspiracje, jeśli chodzi o grę na trąbce?

Pierwszą iskrą, która sprawiła że się nią zainteresowałem, były heroiczne tematy muzyczne z hollywoodzkich filmów - „Indiany Jonesa” czy „Gwiezdnych wojen”. Zacząłem edukację klasyczną, gdy miałem piętnaście lat, i dość szybko wszedłem w świat improwizacji oraz jazzu. Wiele indywidualności inspirowało mnie swoją muzyką, wśród nich bez wątpienia był Tomasz Stańko. Ale także bardziej tradycyjni trębacze, jak Kenny Dorham, Clifford Brown, a nawet Roy Elridge. Natomiast artystą, który zmienił moje życie, był Norweg Per Jørgensen. Jego obecność na scenie i brzmienie instrumentu wywarły na mnie tak ogromne wrażenie, że na zawsze zmieniło ono sposób, w jaki słucham muzyki.