To była historia jak ze snu. O jej przebiegu zdecydował, jak to często bywa, przypadek. Pod koniec dziewięćdziesiątego trzeciego roku miałem job w Przemyślu, w sekcji mieli grać Wege i Konrad (Zbigniew Wegehaupt i Cezary Konrad – przyp. red.). Na parę dni przed jobem dzwoni Wege: „Nie mogę jechać, mam tutaj ważne granie”. „No to musisz mi kogoś polecić” – mówię. „Zagraj z młodym Miśkiewiczem”. „Jaki Miśkiewicz”? „Syn Henryka Miśkiewicza gra na bębnach, bardzo młody chłopak”. Tomasz Stańko poszedł za tą radą.