Miałem nie więcej niż dwanaście lat, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem dzieło Romana Polańskiego „Nóż w wodzie. Z filmu zapamiętałem wówczas niewiele – skrawki scen na łodzi, ogólny nastój i twarz Leona Niemczyka. Głównie jednak pamiętałem początek: sceny w samochodzie i niemrawą rozmowę małżonków, która prowadziła do zabrania ze sobą pod żagle pewnego autostopowicza. Temu wszystkiemu towarzyszyła muzyka – to zapamiętałem najlepiej. Dziś wiem, że słuchałem „Ballad For Bernt”, ale wtedy, te kilkanaście lat temu, mój dziadek powiedział mi, że słucham „Komedy”.