Jeśli warto dziś jeszcze wyodrębniać jakiekolwiek muzyczne gatunki, to moim skromnym zdaniem warto zrobić to dla muzyki granej solo. Choć to niemodne słowo na g. zastąpić może warto wygodnie wieloznacznym słowem dyscyplina. Zasadne są tu i alegorie sportowe, edukacyjne jak i przede wszystkim wychowawcze. Koncert, a co dopiero płyta solo wymaga prawdziwego mistrzostwa formy, szerokiego artystycznego horyzontu a przede wszystkim elementu życiowej mądrości, gotowości i wiary w to, że jest się najstosowniejszym posłańcem prawdziwie ważnej wiadomości. Wielu było w jazzie i muzyce improwizowanej prawdziwych mistrzów tej dyscypliny: Steve Lacy, Anthony Braxton, Evan Parker - nie mówiąc o całym panteonie wybitnych solistów przy fortepianie, ze Świętym Jarrettem na czele. I można by bawić się w statystyków dyscypliny i jak w sporcie mierzyć czy lepszy był Magic Johnson, Michael Jordan czy LeBron James. Zostawmy to jednak tym, którzy muzykę wolą mierzyć niż słuchać. Pewne jest, że na dzisiejszej scenie Colin Stetson jest jednym z najciekawszych improwizatorów.