Już jutro, 8-go październiak, startuje tegoroczna edycja najstarszego jazzowego festiwalu w Polsce - Sopot Jazz Festival. Na rozpoczęcie, na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie, wystąpią Jon Irabagon, Mark Helias i Barry Altschul.
Jazz Bez Granic w Radiu Wnet. W każdy czwartek do posłuchania na żywo, a teraz już jako podcast trafia na stonę Jazzarium.pl Choć nowy rok przyniósł już kilka bardzo ciekawych i jak sądzimy ważnych płyt, to do końca stycznia spotkania w audycji Jazz Bez Granic krążyć będą wokół nagrań z ubiegłego roku. Teraz kiedy spoglądamy wstecz wiele wspaniałej muzyki nie trafiło na nasze łamy. Dwie z takich właśnie wyśmienitych płyt prezentuje we fragmentach Maciej Karłowski.
Zwlekaliśmy z recenzją tej płyty czekając na odpowiedni moment. Że takiego wydawnictwa pominąć nie będzie można było sprawą oczywistą. Kiedy na płytowy rynek trafia muzyka Sama Riversa jasnym staje się, że trzeba na chwilę wstrzymać oddech, tym bardziej gdy na nowe nagrania już nigdy się nie będzie szansy doczekać. 26 grudnia ubiegłego roku ten wybitny artysta odszedł pozostawiając na całym świecie całe rzesze pogrążonych w smutku fanów.
Choć jeden z najbardziej kreatywnych muzyków sceny improwizowanej, Sam Rivers, zmarł pod koniec ubiegłego roku, właśnie do sklepów trafia płyta, która może zostać uznana za jedną z najlepszych w jego karierze.
Rivers był nie tylko znakomitym saksofonistą, ale także inspiratorem wielu muzycznych zdarzeń. Wraz z żoną otworzył na Manhattanie Studio Rivbea, przez które przewinęła się niezliczona ilość jazzowych znakomitości. Tam także, na początku lat 70tych, zawiązało się jego trio - z perkusistą Barrym Altschulem i basistą Davem Hollandem.
25 września nakładem oficyny wydawniczej Pi Recordings ukaże się koncertowy album tria Sama Riversa, zatytułowany „Reunion: Live in New York”. Płyta stanowi rejestrację koncertu, który odbył się w 2007 roku w Miller Theatre na Columbia University. Premiera płyty zbiegnie się z 89. rocznicą urodzin saksofonisty.
Powiem tak, albo mi się gusta zmieniły, albo... Wysłuchałem onegdaj niejednej płyty firmowanej, bądź z udziałem Steve Swella. Słuchałem tym wnikliwiej, że Maciek Karłowski piał z zachwytu nad nim, kiedy jeszcze jego recenzje ukazywały się w "HiFi i Muzyce". Znaczy się musiało na rzeczy coś być. Mnie nie zachwycił w zasadzie nigdy.
Anthony Braxton to potęga. I koniec. Na tym można skończyć wszystko, co można napisać o tej płycie. Ta płyta - to potęga! Pewnie zadowolonych z takiej recenzji byłoby tylu ilu te słowa nie podobałyby się, bo jeśli recenzja ma w jakiś sposób przybliżyć muzykę zawartą na płycie, to w zasadzie nic o niej nie mówi. Za wyjątkiem tego, że... to potęga.