Jeszcze przed kilkoma tygodniami nie podejrzewałbym, że przyjdzie mi pisać recenzję premierowego materiału Johna Lurie’go. Nowojorski artysta, człowiek wielu dyscyplin twórczych, od 14 lat nie sięga po instrument z przyczyn zdrowotnych i wydawało się, że już nigdy słuchacze nie dostaną od niego prezentu w postaci nowej muzyki. Obecna sytuacja jest niestety tylko połowicznym sukcesem, ponieważ Lurie wypuścił w świat materiał nagrany w latach 90.