„Nie da się wypowiedzieć sensownie poprzez muzykę, nie mając nic do powiedzenia poza sceną”

Autor: 
Paulina Biegaj
Autor zdjęcia: 
Maciej Stachowicz

Poza tę sceną szczęśliwy mąż i od niedawna ojciec Ignacego. Rozmawiamy więc o tym, co jego pojawienie się wniosło do muzyki „Stanisław Słowiński Quintet”. I o samej muzyce. Zwycięzca tegorocznego konkursu „Jazz Juniors” opowiada o tym, czego nie może w niej zabraknąć, dlaczego ma szczęście i na czym chce ze swoim kwintetem skupić się w tym roku.

Stanisławie, co zmieniło się od naszej ostatniej rozmowy i wygranej konkursu „Jazz Juniors” w Twoim muzycznym życiu, kwintecie, w Twojej wizji muzyki?

Dużo czasu poświęciłem na uporządkowanie myślenia o muzyce, koncepcji, co chce zaprezentować publiczności. To bardzo ważne, szczególnie pod kątem pracy z kwintetem, na którą obecnie poświęcam najwięcej energii. Od początku istnienia zespołu (wtedy jeszcze z Michałem Salamonem na fortepianie) czułem potencjał i dobry „drive” do grania, jaki się między nami wytwarzał. Był potrzebny czas, żeby wypracować porozumienie dające pełen komfort grania. Teraz dokładnie wiemy po co i z czym wychodzimy na scenę.

Po Waszym ostatnim koncercie odnoszę wrażenie, że coś się zmienia – coraz więcej awangardy?

Dzięki temu, że coraz lepiej rozumiemy się muzycznie, możemy sięgać po bardziej radykalne środki. Jeśli w ostatnim koncercie było ich więcej, niż zazwyczaj, to dlatego, że w taką stronę muzyka samoistnie poszła – nie za sprawą żadnego planu czy założenia; zupełnie spontanicznie i naturalnie. W materiale, który składa się na pierwszy album kwintetu i który teraz gramy na koncertach, zawarłem inspirację wieloma, często bardzo odległymi, stylami, gatunkami. Nie zakładam przewagi czy dominacji żadnego z nich. Nie ma koncepcji, która trzymałaby stylistycznie w ryzach cały album – każdy utwór rządzi się swoimi prawami. Elementem finalnie scalającym ten materiał jest nasz sposób ekspresji, interpretacji tej muzyki. 

A jaki nastrój będzie panował na Waszej najnowszej płycie? Czy będzie to coś, czego jeszcze nie słyszeliśmy?

Zależy mi bardzo na tym, żeby na płycie zawrzeć jak najwięcej tej energii, którą podczas koncertów wytwarza relacja z publicznością. Praca w studio ma oczywiście zupełnie inną specyfikę, niż granie koncertów. Kompletnie odmienny jest też odbiór muzyki z nagrań od tego na żywo. Esencja muzyki pozostaje jednak niezmienna – to komunikacja między muzykami na scenie, a jednocześnie pomiędzy wykonawcami a słuchaczami. Najbliższe miesiące to czas, w którym będziemy dużo nad tym pracować.  

Powiedziałeś, że odróżniasz granie na koncertach od nagrywania. Co w tym roku będzie w przewadze, koncertowanie, czy praca w studio?

Chcemy skupić się przede wszystkim na koncertach. Po długich poszukiwaniach udało mi się znaleźć dwójkę świetnych menadżerów, Kubę i Izę ze „Sznaps & Lewis”. Wszystko wskazuję na to, że nadchodzi bardzo pracowity rok. Jeśli chodzi o nagrania – teraz skupiamy się całkowicie na przygotowaniach do sesji z materiałem na debiutancki album.

23 lutego wystąpiliście z Big Bandem Akademii Muzycznej w NOSPR, a w ubiegłą sobotę w Harrisie. Gdzie i kiedy będzie można Was jeszcze usłyszeć w najbliższej przyszłości?

Wiosną z pewnością zagramy kilka koncertów w Krakowie. Mamy sporo planów i propozycji na nadchodzące miesiące. Doprecyzowujemy detale i terminy, więc już niebawem będziemy mogli informować o szczegółach.

Powracając do tego, co teraz i do zmian, nie sposób nie powiedzieć o tej, o której także Ty wspominasz, a która dotyczy Twojego prywatnego życia…

Pod koniec marca zeszłego roku postanowił do nas dołączyć Ignacy. Najlepsze co przytrafiło mi się w życiu.

… pamiętam rozmowę z Łukaszem Górewiczem, który mówił o równowadze, jaką zachowuje między życiem rodzinnym i zawodowym. A jak to jest u Ciebie?

Równowaga jest kluczowa, ale nie mniej ważna jest świadomość tego, jak dużo te dwie sfery mogą wnieść - jedna do drugiej. Moim celem jest tworzenie muzyki o sprecyzowanej treści, niosącej konkretne emocje - im bogatsze całe życie „pozamuzyczne”, tym więcej jestem w stanie przekazać grając, komponując.

Pewien muzyk, też skrzypek, stwierdził ostatnio w rozmowie ze mną, że obowiązki rodzinne są nie do pogodzenia ze stylem życia jazzmana, nocne koncerty, trasy…

Kwestia umiejętności organizowania sobie czasu i wyznaczania priorytetów. Obydwoje moi rodzice są muzykami - już ponad dwadzieścia lat obserwuję, jak można połączyć jeżdżenie w trasy z obowiązkami rodzinnymi - nie zauważyłem dotąd, żeby to było niewykonalne.
Tak naprawdę w tym momencie mamy z Olą bardzo komfortową sytuację. Ona też pracuję w wolnym zawodzie – jest grafikiem. Mamy więc możliwość swobodnie planować sobie czas, nie będąc uzależnionymi w żaden sposób od „etatowego” rytmu tygodnia.

Słuchając Twojej muzyki słyszę w niej dużo siły, tego, co konkretne realne i co może trafić do słuchacza. Moja przyjaciółka twierdzi, że słyszalne jest w niej to, że doszedłeś już do czegoś. Nie tylko muzycznie. To, że jesteś mężem, ojcem, też w twoim graniu dochodzi do głosu…

Dzięki! Wracamy do podstaw – tak jak wspominałem, dla mnie najważniejsze jest to, aby muzyka była nośnikiem emocji, treści. Ma więc nierozerwalny związek ze wszystkimi innymi sferami mojego życia. Pojawienie się Ignacego zmieniło mój sposób patrzenia na życie, w tym na muzykę. Uważam, że aby muzyka mogła faktycznie służyć komunikacji, musi być zbudowana na konkretnych doświadczeniach, przeżyciach. To czerpanie inspiracji, napędu do tworzenia z codziennych doświadczeń, relacji, rozmów, wszelkich dziedzin sztuki. W ten sposób można wprowadzić muzykę na poziom, jakiego nie osiągniemy zatrzymując się na płaszczyźnie formy, struktury. Nie da się wypowiedzieć sensownie poprzez muzykę, nie mając nic do powiedzenia poza sceną. W płaszczyźnie czysto muzycznej wygląda to podobnie - staram się poświęcać co najmniej tyle czasu na słuchanie, poznawanie nowych nagrań, wykonawców, ile na ćwiczenie, pracę z instrumentem.

 

Czy jest jakieś prawo, zasada rządząca Waszymi sukcesami, którą umiałbyś jakoś nazwać, zdefiniować?

Stosuję jedną zasadę dla wszelkich dziedzin życia – bardzo uważnie patrzeć na rzeczywistość i reagować na to, co się dzieje, wykorzystywać możliwości. Nic na siłę, nic wbrew sobie. Konsekwencja w działaniu i cierpliwość są oczywiście równie ważne, ale uporządkowanie sobie hierarchii wartości to sprawa kluczowa i podstawowa. Największy wysiłek może się okazać bezproduktywny, jeśli nie jest podporządkowany świadomie wybranej ścieżce rozwoju. Praca z kwintetem jest fantastycznym doświadczeniem - cała energia, jaką wnoszę w ten projekt, wraca z nawiązką. Niesamowicie jest obserwować, jak moje kompozycje ożywają na próbach, jak rozwijają się z  koncertu na koncert. W tym składzie nie ma przypadkowych osób. Indywidualność każdego z nas i jednocześnie swoboda w komunikacji, jaką udało nam się wypracować, pozwalają skupić się na najistotniejszym – nawiązaniu bezpośredniej relacji ze słuchaczami.

Zbyszek Szwajdych – w kwintecie trąbka i flugelhorn. Jeszcze zanim się na dobre poznaliśmy czułem, że przed nami kawał grania. Po pierwszej próbie byłem już tego pewien. Ma bardzo bogaty warsztat i świetny dźwięk – moim zdaniem jeden z najbardziej charakterystycznych obecnie na polskiej scenie. Jest też muzykiem o niezwykle szerokich muzycznych horyzontach – zaskakuje mnie co koncert.  Kasia Pietrzko  dołączyła do nas w bardzo ważnym momencie – byliśmy tuż przed naszymi pierwszymi nagraniami. Mieliśmy do zarejestrowania materiał na pełnowymiarowy album i tylko dwie krótkie próby, żeby mogła go przyswoić. Wystarczyło w zupełności. Bardzo dużo wniosła do zespołu. Ma charakterystyczny styl i jest bardzo wrażliwa muzycznie.

Z Justynem Małodobrym, który w kwintecie gra na kontrabasie, przyjaźnię się od wielu lat, zagraliśmy razem całą masę koncertów. Współpracujemy przy projektach osadzonych w bardzo różnych stylistykach. W każdym potrafi świetnie się odnaleźć. Przesłuchuje olbrzymią ilość muzyki. Dzięki niemu poznałem wiele nagrań, których teraz słucham w kółko tydzień za tygodniem. Max Olszewski ma świetne wyczucie frazy, gra bardzo muzycznie, z dobrym „drivem”. Gra z ekspresją, dzięki której brzmienie perkusji w naszym materiale wykracza daleko poza stricte jazzowe ramy. Mam wielkie szczęście, że mogę pracować z tak dobrymi, otwartymi muzykami. Chętnie wybrałbym się na solowy koncert każdego z nich; przy ich licznych zaletach, jak i wadach, łączy ich indywidualizm i koncentracja na przekazywaniu poprzez muzykę emocji.

… z drugiej strony są osoby, muzycy, którzy nie mają aż takiej siły przyciągania do swojej twórczości…

Jeśli środek ciężkości przesuniemy za daleko w stronę formy, zaniedbując treść – zaczyna powstawać muzyka, z którą przestajemy się identyfikować. To kwestia osobowości i podejścia do grania, komponowania. W materiale, który teraz gramy jest jeden utwór o bardzo otwartej formie, z wieloma dość radykalnymi rozwiązaniami jeśli chodzi o brzmienie, fakturę utworu. Mogłoby się wydawać, że będzie trudny w odbiorze, niedostępny publiczności nieosłuchanej z graniem takiego rodzaju. Okazało się jednak, że odbiór tego utworu podczas koncertów jest bardzo dobry. Ważne, żeby dana kompozycja pozwalała się wypowiadać w bezpośredni sposób. Jeśli tak jest, to, w jakim stylu i gatunku jest osadzona, zaczyna mieć marginalne znaczenie.

To rzeczywiście się potwierdza. Znam osoby, które zachwycają się Twoimi utworami, a nie słuchają codziennie jazzu, czy skrzypcowej muzyki improwizowanej.

Bardzo mnie to cieszy. Uważam, że robienie muzyki pod kątem konkretnej grupy odbiorców nie sprawdza się. Podobnie celowe upraszczanie kompozycji, żeby mogła mieć szerszy zasięg, może negatywnie odbijać się na jakości muzyki. Także budowanie kolosalnie skomplikowanych faktur, złożonych aranżacji nie jest receptą na dobry utwór. Muzyka przyciąga uwagę, jeśli jest nośnikiem treści, emocji. Wtedy jest uniwersalna i może trafiać do słuchaczy niezależnie od ich preferencji stylistycznych.

Jaki wpływ na dalszy rozwój kwintetu będzie miała nagroda na „Jazz Juniors”?

Jest wielką motywacją do dalszej pracy, bo poziom konkursu w tym roku był naprawdę bardzo wysoki. Najważniejsze są kontakty, które udało się nam nawiązać dzięki konkursowi i fantastyczna nagroda dodatkowa - sesja w studio „RecPublica”. Bardzo ważnym atutem jest szeroki zasięg promocyjny Jazz Juniors. Zarówno konkurs jak i cały festiwal to już w tym momencie imprezy o formacie międzynarodowym. Nagroda finansowa też jest oczywiście dużym plusem.

...pieniądze wiele mogą zmienić, byleby nie zmieniły człowieka…

Oczywiście, ale w tym wypadku nie widzę absolutnie takiego zagrożenia. Jako zespół mamy od dłuższego czasu wytyczone długodystansowe cele, które systematycznie, krok po kroku realizujemy. Udział i nagroda podczas „Jazz Juniors” jest kolejnym impulsem, który nadaje tempo temu procesowi.

Powiedziałeś, że słuchasz teraz dużo muzyki. To jacyś konkretni twórcy, gatunki?

Choć teraz słucham głównie jazzu i różnych odmian muzyki improwizowanej, to odnajduję wiele inspiracji w najróżniejszych stylistykach. Od kilku lat jestem pod wielkim wpływem rozwiązań harmonicznych, fraz stosowanych powszechnie w nurcie synth-popu. Ostatnio przesłuchuję w kółko płyty i nagrania koncertowe Christiana Scotta, którego muzykę poznałem – a jakże – dzięki Justynowi. Jest dla mnie bardzo inspirująca. Nie tylko kompozycje, sposób gry, ekspresja Scotta (zbudowane na niesamowitej technice i świadomości muzycznej), ale i jego podejście do pracy z zespołem – wspólnego budowania narracji utworów, całych koncertów.

Staram się też śledzić nowości pod kątem skrzypiec. Bardzo cenię ostatnie trzy albumy Adama Bałdycha. Udało mu się wypracować bardzo charakterystyczne brzmienie, wyeksponować naturalny, akustyczny dźwięk instrumentu, co nie jest częste jeśli chodzi o jazzowe nagrania skrzypcowe. Przesłuchałem niedawno „Polished” Bartka Dworaka, nagranej z jego kwartetem (Piotr Matusik – fortepian, Kuba Dworak – kontrabas, Szymon Madej – perkusja). Cała płyta jest bardzo dobra, ale bonusowy track - „Betonman” totalnie mnie zaskoczył. Rewelacyjny numer - niesamowicie energetyczny, a oszczędny w środkach. Jedno z najlepszych nagrań, jakich ostatnio słuchałem. Jestem też cały czas pod wielkim wpływem polskich klasyków jazzu: Krzysztofa Komedy i Zbigniewa Seiferta,  szczególnie jego albumu „Solo violin”. Jest to absolutny unikat w skali światowej. Seifert zaprezentował na nim zupełnie innowacyjny sposób myślenia o skrzypcowej improwizacji, technice wiolinistycznej w jazzie. Wyznaczył kierunek poszukiwań, który cały czas staram się kontynuować.

Powracając na koniec do Waszej płyty, nad czym w pracy nad nią skupiacie się teraz najintensywniej?

Materiał cały czas dojrzewa podczas prób, koncertów. Do sesji zostało jeszcze kilka miesięcy, więc mamy jeszcze sporo czasu żeby dopracować wszystkie techniczne detale. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby udało nam się podczas nagrań uchwycić ten rodzaj energii, emocji, jaki nasza muzyka wyzwala podczas koncertów - tak, aby album pokazywał relacje, na jakich zbudowany jest ten skład, interakcję między nami.

W takim razie życzę Wam owocnej pracy i bardzo dziękuję Ci za poświęcony czas i rozmowę!
Rozmawiała Paulina Biegaj