Reich 75 - Reich+++
Festiwal Sacrum Profanum ostatecznie utwierdził mnie w przekonaniu, że gatunki w dzisiejszym świecie muzyki nie istnieją. Jeśli ktoś twierdzi, że jest inaczej – być może za mało jeszcze usłyszał.
Interpretując dorobek jednego z najważniejszych twórców - ojca - amerykańskiego minimalizmu, w jednym miejscu spotkali się zarówno kompozytorzy, wirtuozi muzyki współczesnej jak i dj'e, twórcy muzyki elektronicznej, rockmani, jazzmani i inni poszukiwacze dźwięku.
Podczas finałowego koncertu w hali ocynowni w Hucie im. Tadeusza Sędzimira, Steve Reich, w roli konferansjera, z wielkiego ekranu dzielił się historią i kontekstem powstania kolejnych utworów. Jako swoje źródła inspiracji wymienił zarówno Johna Coltrane'a - bez którego dorobku, jak powiedział Reich, minimalizm nigdy by nie powstał - jak i afrykańskich perkusistów, od których uczył się gry na bębnach. Wspominał zarówno gwiazdy muzyki - Pata Metheny czy Briana Eno – jak i nieznanego szerzej (do czasu powstania „It's gonna rain”) kaznodziei, brata Waltera, głoszącego nadejście na świat deszczu bomb; czy Davida Hamma, aresztowanego podczas zamieszek w Harlemie, który musiał ścisnąć guza, którego miał na nodze, tak by wypłynęła krew, aby pokazać im (strażnikom więziennym), że musi go zobaczyć lekarz – ze środków zebranych ze sprzedaży nagrania “Come out to show them” złożono apelację, proces Hamma odbył się raz jeszcze, chłopaka uniewienniono i teraz wiedzie życie porządnego amerykańskiego obywatela.
Czy to jest jazz? Rock? Awangarda? - to Muzyka.
Fanów jazzu napawać może dumą fakt, że chyba najlepsze i najciekawsze wykonania podczas koncertu Reich 75 należały występy Leszka Możdżera i Pianohooligana (Piotra Orzechowskiego).
Czy to jest jazz? Rock? Awangarda? - to Muzyka.
Fanów jazzu napawać może dumą fakt, że chyba najlepsze i najciekawsze wykonania podczas koncertu Reich 75 należały występy Leszka Możdżera i Pianohooligana (Piotra Orzechowskiego).
Możdżer, wykonując Reichowe „Piano Phase” dokonał czegoś niebywale efektownego, brawurowego, doniosłego, muzycznie pięknego i intrygującego a jednocześnie nadludzko wręcz trudnego.
Kompozycja Reicha napisana została dla dwóch pianistów, którzy w tym samym czasie zaczynają grać układ zbudowany z 12 dźwięków. Po chwili jeden z nich zaczyna przesuwać ten układ o jedną nutę w czasie. Z kolejnych przesunięć, fazowania, powstaje nowa jakość w tej nieustannie zmieniającej się pajęczynie dźwięków. Inspiracją do tego utworu było granie na fortepianie wespół z magnetofonem, koncentracja i wniknięcie w głąb struktury muzycznej i tej sytuacji.
Leszek Możdżer ten przeszło 20 minutowy utwór wykonał sam, na dwóch, ustawionych pod kątem fortepianach. Po kilkunastu minutach wiernej oryginałowi wersji, zaczął dodatkowo wplatać weń improwizacje – a więc i samego siebie. Grał niezwykle skupiony. Wszechobecne kamery rejestrujące koncert nie mogły nawet uchwycić jego twarzy, gdy pochylony był między fortepianami. Choć można dyskutować, czy improwizacje Możdżera nie zaburzyły porządku muzyki Reicha (estetycznie; pod żadnym względem nie odstawały od rytmicznych, czasowych ram utworu) – dokonał on czegoś niebywałego.
Fakt, że po skończonym, piekielnie wymagającym utworze, Leszek Możdżer podniósł ręce ze specjalnych podpórek, a wstając zapiął jeszcze jednym ruchem guzik marynarki, zasalutował publiczności w pozdrowieniu i uśmiechnął się, dowodzi niebywałej klasy i umiejętności tego muzyka. Nie dziwne, że gdy pod koniec koncertu na scenę wyszedł Steve Reich kilkakrotnie wykrzyczał nazwisko Leszka Możdżera unosząc ręce w górę – dodając: to było coś niesamowitego. Leszek, jesteś wielki. Kiedy Możdżer pojawił się na koniec na scenie Reich podszedł do niego i pocałował go w dłoń.
Powtórzę pytanie: czy to jazz, muzyka współczesna? poważna? - czy może Muzyka?
Z podobnym gestem ze strony Reicha nie spotkał się Pianohooligan (Piotr Orzechowski, tegoroczny zwycięzca prestiżowego Montreaux Jazz Piano Solo Competition). To był tak naprawdę ich utwór a nie mój, powiedział Reich o “Electric Guitar Phase” wykonanej przez polskiego pianistę w duecie z gitarzystą Adrianem Utleyem (Portishead).
Dla mnie jednak występ Pianohooligana był jedną z największych pozytywnych niespodzianek tego koncertu. Przyznajmy szczerze: o Piotrze Orzechowskim do czasu triumfu w Motreaux prawie nikt u nas nie słyszał. Kiedy wszedł na scenę, może z powodu zmiany oświetlenia czy drobnego zaburzenia w rytmie koncertu, nie został rozpoznany przez publiczność - nie dostał na wejście braw. Ma 21 lat. Mógł to być jego pierwszy koncert przed tak liczną publicznością. Tymczasem na scenie objawił się – aż nie chce się go chwalić, żeby nie zapeszyć – fenomenalny, dojrzały, oryginalny, kreatywny, pewny siebie, odważny Muzyk.
Zarówno gdy poszukiwał dźwięków, preparując fortepian, pałkami uderzając w ramę instrumentu, struny, pudło rezonansowe jak i kiedy siadał przed klawiaturą grał z niezwykłą, niewyuczoną w szkole dynamiką, brawurą, eksperymentem, czerpiąc z najlepszych wzorców współczesnej amerykańskiej improwizacji młodych pianistów jak Iyer, Moran czy Taborn.
Do duetu Pianohooligan-Adrian Utley należał najbardziej liryczny moment tego wieczoru. Orzechowski może być wielki. Tylko, żeby tego, tak tradycyjnie, po polsku, nie spieprzył.
Dla mnie jednak występ Pianohooligana był jedną z największych pozytywnych niespodzianek tego koncertu. Przyznajmy szczerze: o Piotrze Orzechowskim do czasu triumfu w Motreaux prawie nikt u nas nie słyszał. Kiedy wszedł na scenę, może z powodu zmiany oświetlenia czy drobnego zaburzenia w rytmie koncertu, nie został rozpoznany przez publiczność - nie dostał na wejście braw. Ma 21 lat. Mógł to być jego pierwszy koncert przed tak liczną publicznością. Tymczasem na scenie objawił się – aż nie chce się go chwalić, żeby nie zapeszyć – fenomenalny, dojrzały, oryginalny, kreatywny, pewny siebie, odważny Muzyk.
Zarówno gdy poszukiwał dźwięków, preparując fortepian, pałkami uderzając w ramę instrumentu, struny, pudło rezonansowe jak i kiedy siadał przed klawiaturą grał z niezwykłą, niewyuczoną w szkole dynamiką, brawurą, eksperymentem, czerpiąc z najlepszych wzorców współczesnej amerykańskiej improwizacji młodych pianistów jak Iyer, Moran czy Taborn.
Do duetu Pianohooligan-Adrian Utley należał najbardziej liryczny moment tego wieczoru. Orzechowski może być wielki. Tylko, żeby tego, tak tradycyjnie, po polsku, nie spieprzył.
Najbardziej oczekiwany był jednak występ Apex Twina, najbardziej twórczego i wpływowego artystę muzyki elektronicznej. Niektórzy nawet nazywają go Mozartem naszych czasów.
Trzeba przyznać, że pod względem widowiskowości, najbarwniejszy moment koncertu należał właśnie do niego.
“Pendulum music” to kompozycja powstała podczas teatralnego performance’u Reicha. Podczas prac nad instalacją odkrył, że mikrofon przystawiony do głośnika wywołuje przester a jego wysokość można regulować w zależności od odległości od membrany. Zamysł ten wydaje się dziś trywialny, jednak nie jest tak gdy do gry wkracza Apex Twin.
14 głośników i 14 mikrofonów, przymocowanych do 14 kól dyskotekowych, zawieszonych na ramionach huśtawki, do tego światło i dźwięk sterowany dodatkowo z konsolety Apex Twina. Dodatkowo za tą konstrukcją huśtała się jeszcze kamera rejestrująca obraz pod kątem 360 stopni. A było na co popatrzeć - w wielkiej hali ocynowni pojawiło się kilka, kilkadziesiąt tysięcy kolorowych refleksów świetlnych. Początkowo wydawało się, że ich ruch jest chaotyczny. Kiedy jednak huśtające się kule, dzięki prawom fizyki zaczęły zwalniać, świetlne punkty były dosłownie na wyciągnięcie ręki publiczności, która mogła dokładniej zaobserwować całą logikę i prawa rządzące tym światem obrazu i dźwięku - osiągnął tym samym efekt iście Reichowski.
Po koncercie powiedział Steve Reich: zazwyczaj ten utwór to po prostu przypadkowe dźwięki, odgłosy. Ten człowiek stworzył z nich muzykę przy pomocy... właściwie sam nie wiem jak to zrobił!
Ze szczególnym aplauzem publiczności spotkali się też Will Gregory i jego zespół, którzy wykonali “Four Organs” - pierwszy i jedyny utwór Reicha, po którego wykonaniu doszło do rozruby i to w Carnegie Hall w roku 1973. Publiczność nie spodziewała się 4 organów elektrycznych i marakasów - chcieli Mozarta, Bartoka lub Liszta. Ludzie zaczęli krzyczeć, przepychać się, wychodzić... Publiczność Huty Sędzimira przyjęła muzyków zdecydowanie lepiej. Utwór ten zaś jest muzyczną dekonstrukcją jednego akordu, rozpisaną na 4 instrumenty klawiszowe. Ramą, horyzontem dla tej skomplikowanej, badź co bądź, rozbiurki są rytmiczne dźwięki marakasów.
Remiksy dwóch, chyba największych hitów Reicha - “Music for 18 musicians” i “Drumming” wykonał Envee. Reich komplementował potem te wersje.
Cały festiwal udowodnił, że muzyka Reicha jest wciąż niezmiernie żywa, aktualna a może nawet nieśmiertelna. Czy będzie tak z tymi remiksami. Nie.
Od dwóch lat odbywają się w Stoczni Gdańskiej monograficzne widowiska muzyczne z „+” – w tym roku Marcus+, wcześniej Możdżer+. Żaden chyba decydent nie wpadłby na to, by zorganizować takie show dedykowane Steve'owi Reichowi. Coś więcej, mądrzej, lepiej udało się osiągnąć, wliczjąc także ten frekwencyjny, popkulturowy efekt – Filipowi Berkowiczowi – dyrektorowi artystycznemu Festiwalu Sacrum Profanum i jego ludziom. Powstał Reich+++ a nawet lepiej. Oby plotki jakoby przyszłoroczna edycja miała być ostatnią w historii Sacrum Profanum, okazały się fałszywe.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.