Michel Petrucciani - Body & Soul
W sobotę na Warszawskim Festiwalu Filmowym odbył się premierowy pokaz francusko-niemiecko-włoskiego filmu „Michel Petrucciani - Body & Soul”, w reżyserii Michaela Radforda z 2011 roku będącego dokumentem o życiu tego ważnego europejskiego pianisty i kompozytora jazzowego.
Wcześniej nie znałam biografii bohatera. Wiedziałam tylko, że żył krótko, był obarczony wrodzoną chorobą kości powodującą karłowatość oraz, że grał z wieloma znanymi muzykami m.in. Charlesem Lloydem, Stéphanem Grappellim, Joe Lovano. Zapowiedź filmu w katalogu mówiła, że „ (…) nie stał się ofiarą swej choroby. (…) miał niezaspokojony apetyt na życie - sztukę, podróże, kobiety. (…)”
Na film składają się wywiady, archiwalne filmy i zdjęcia oraz muzyka w wykonaniu Michela Petruccianiego. Tak, prawdą jest, że życie pianisty było niezwykle barwne. Zdawał sobie sprawę, że nie potrwa długo, zadecydował więc żyć bardzo intensywnie – zdarzało się czasem, że spędzał w trasie koncertowej 200 dni w roku! Lubił grać i grał bardzo dużo. Technicznie, mimo swojej ułomności, niezwykle sprawny. Jak sam mówił „bardzo lubił zmiany” i kompletnie nie potrafił być samotny, potrzebował ludzi wokół siebie. Kolejne żony, muzycy, znajomi przedstawiali go, jako człowieka pełnego energii, bardzo dowcipnego, łatwo nawiązującego znajomości, wiedzącego czego chce, dobrego, niektórzy także jako genialnego muzyka.
Skłamałabym pisząc, że oglądało się ten film nie dobrze i że się dłużył, choć całość trwała nieco ponad półtorej godziny. Stało się tak zapewne za sprawą dobrego, choć wcale nie olśniewającego montażu materiałów archiwalnych ze współczesnymi wywiadami. Wkradł się tam jednak duży błąd, tym bardziej dokuczliwy, że przecież w końcu to dokument! Niepodpisanie wypowiadających się osób. To spory dyskomfort kiedy trzeba nieustannie domyślać się, która z żon lub który z muzyków aktualnie się wypowiada.
Biografia Michela Petruccianiego przedstawiona została tu w układzie chronologicznym, od urodzenia do śmierci. I to dobrze, bo ten rodzaj porządku sprzyja ułożeniu sobie wszystkiego w całość. Wydawała się bogata, a że temat nośny, bo jak inaczej powiedzieć o życiu wielkiego pianisty, który toczył walkę z własną ułomnością to i nadzieje na wyrazisty obraz mogły rosnąć. Jednak filmowi czegoś brakuje. Nie bardzo potrafię precyzyjnie to uchwycić. Być może rzecz w tym, że nie do końca jestem pewna czy reżyserowi udało się pomimo prób wniknąć w istotę twórczości Petruccianiego. Choć z pewnością wart obejrzenia, i to nie tylko przez miłośników jazzu, to jednak w moim odczuciu nie jest „Michel Petrucciani - Body And Soul” filmem tej klasy co, choćby prezentowany na WFF przed czterema laty, obraz Carli Garapedian „Rozwrzeszczani/Screamers” traktujący o zespole System of a Down i ludobójstwie. Tamten jakoś trwalej zapadał w pamięć.
Film „Michel Petrucciani - Body & Soul” można zobaczyć jeszcze na WFF w poniedziałek, 10 października 2011, o godz. 21:00 (KINOTEKA 3, PKiN)
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.