Mózg Festival: Helmut Nadolski Mag-Mobile
Czesław Niemen mawiał o nim, że „Jest mistrzem swojego instrumentu. Stworzył własną muzykę nacechowaną niewiarygodną wprost siłą. Jest artystą wrażliwym, obdarzonym wielką wyobraźnią – muzykiem, który dźwiękami maluje obrazy swej głęboko osobistej wizji.” - Helmut Nadolski wystąpił na bydgoskim Mózg Festivalu.
Artysta posługując się symboliką obrazu, dźwięku i słowa nadaje swoim występom wymiar mistyczny. Muzyka tworzona przez kontrabasistę nie poddaje się definicjom. Wydarza się w momencie wydobywania dźwięków z instrumentu dokładnie w takie formule, jaką pragnie jej nadać twórca tu i teraz.
Niejako podniosłości spektaklu dodaje czerń stroju muzyka i biel kontrabasu, który traktuje z niezwykłą uczuciowością, nadając jej miano „moja panienka, kiedy zrywa z niego okalającą szatę, pragnąc przedstawić publiczności.
Nadolski od lat ’90 realizuje performance „Mobile”, łącząc różne formy sztuki – obraz, muzykę i medytację. Tak też objawił się wczorajszego wieczoru, podczas koncertu odbywającego się w ramach siódmej edycji Mózg Festivalu. . Na początku przedstawił tekst poetycki, po którym nastąpiła część muzyczna, ilustrowana w tle falami oceanu.
Muzyka popłynęła niespiesznie, subtelnie wprowadzając publiczność w klimat spokojnie płynących fal wielkiej wody, które być może dopiero budziły się ze snu. Był to jak gdyby moment zaprzyjaźniania się z kolejnymi odsłonami, które miały po sobie następować.
Zamaszystymi posunięciami smyczka wprawiał w drżenie kolejne struny, z wyczuciem i harmonią dostrajając się do żywiołu wody. Co jakiś czas spokój przerywany był szorstkimi tarciami w niskich tonacjach, przechodząc w szybsze tempo, naznaczając momenty przebudzeń. Wówczas fale stawały się żywsze, jakby tchnięto w nie życie, żywiołowo i z naturalną siłą uderzając o skały, rozpryskujące się na mniejsze struktury. Dźwięki nabierały prędkości i mocy, tworząc mroczną atmosferę głębi, by po chwili wyciszać się i stapiać z tłem spokojnie falującej wody. Nie zabrakło również uniesień, także w ich namacalnej postaci, kiedy to artysta wzniósł podczas gry swój instrument, jakby chciał wraz z nim zastygnąć w przestrzeni nad sceną.
Doprawdy niesamowity był to występ, którego zwieńczeniem były metaliczne dźwięki obijających się o siebie dzwonków, którymi artysta potrząsał z niemałą siłą, by u końca bezwładnie i z hukiem upuścić je na scenę.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.