BAABA "EasterChristmas"
Choć od czasów "Disco Externo" zmieniło się wiele (łącznie z roszadą w składzie), wciąż sporo o muzyce Baaby mówi singiel „Things I'm Not”. To winylowe wydawnictwo zawierało dwa remiksy utworów warszawskiej grupy autorstwa Maxa Tundry i zespołu Deerhoof. I rzeczywiście – materie, na których pracują artyści trochę się różnią, ale sposób podejścia do komponowania jest już dość podobny. Na „EasterChristmas” mamy bowiem do czynienia z wszechobecnym melanżem wpływów, którego najbardziej charakterystycznym objawem jest to „zacinanie się” uwiarygodniane przez świetnie liczącą sekcje rytmiczną i wszędobylskie samplery. Liczne melodie, na których kwartet mógłby opierać całe utwory, wirują więc jak w kalejdoskopie lub pralce, nieustannie się przepoczwarzając. I choć doceniam wirtuozerię i lubię ten połamany krok, którym poruszał się „Guy at the Exchange”, to jednak najbardziej pasują mi te fragmenty albumu, w których Baaba realizuje najmniej pomysłów.
Trudno jest w ogóle pisać o wpływach i nawiązaniach na „EasterChristmas”. Mamy tu bowiem cały przekrój. Sprint przez popkulturę (i nie tylko). Soundtrack do XX wieku. Janek Młynarski grywał ostatnio techno w Oszibarack i stołeczne szlagiery uliczne w Warszawskim Combo i efekty obu tych doświadczeń można tu usłyszeć. Piotr Zabrodzki grywał awangardę ze Zdzisławem Piernikiem i drum’n’bass w 60 Minut Projekt i to też znajduje swoje ujście. Oprócz tego jest też funk, afrobeat, sporo starego jazz-rocka oraz melodii, które mogłyby zwabić Chrisa Stallinga i innych speców od udźwiękowiania kreskówek (nie bez przyczyny ladowe środowisko nie raz oddawało hołd Raymondowi Scottowi). Prawdziwy, że zacytuję Manna z Materną, jarmark cudów.
Zaczynam mieć problem, gdy odnoszę wrażenie, że kunszt muzyków staje się ważniejszy niż efekt końcowy. Szczególnie w przypadku perkusji, która momentami uderza z namaszczeniem godnym gigantów jazz-rocka. Masecki poprzestawał na nazwie projektu, a tutaj miewam tego profesjonalizmu w nadmiarze. Kolejnym minusem bywa w moim odczuciu ta nieskrępowana fascynacja zestawianiem wszystkiego ze wszystkim. Cenię odwagę u muzyków, ale "Moneyshot" pokazuje, że takie wycieczki nie muszą się udawać. Te futurystyczne pochody basowych dropów (?) brzmią po prostu groteskowo. Stąd też najbardziej cenie sobie te momenty „EasterChristmas”, które pozwalają na odrobinę oddechu. A przecież nie dezawuują jakości prezentowanej muzyki. Świetny afrobeat „Ręce zmęczone i pot na czole” czy doskonałe ”Sopole”, gdzie sampler łamie orkiestrę z opolskiego festiwalu tudzież mamy do czynienia z zagubionym remiksem Profesjonalizmu. Podoba mi się funkujące „Mayhem” czy „Po 16”, gdzie uroczy motyw przewodni powraca rozchybotany po awangardowej przeprawie jak po ostrym piciu.
"EasterChristmas" to bez wątpienia frapujący materiał, któty powinien sporo zyskiwać przy obcowaniu na żywo.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.