Airports For Light
Słuchanie płyt Kena Vandermarka sprawia mi dużo radości. Nie dlatego – oczywiście – że muzyka to łatwa, błaha i przyjemna. Raczej dlatego, że pokazuje ona jak bardzo elastyczną formułą może być muzyka jazzowa. I nie chodzi tutaj o skojarzenie jazzu z innymi gatunkami, ale bardzo skrupulatne wpisanie ich w ramy klasycznej estetyki jazzowej.
Albo więcej jeszcze: chodzi o dostrzeżenie, że jazz faktycznie otworzył drzwi bardzo różnym rodzajom muzyki. I faktycznie Airports for Light może być tego dowodem. O ile zbieżność jazzu z funkiem czy bluesem jest dość oczywista, o tyle tak jasne wyłożenie związku między mainstreamem a współczesną awangardą i europejską improwizacją z jej eksperymentami sonorystycznymi (dwa utwory na płycie) jest zniewalające i dla wielu będzie zaskoczeniem. Ciekaw jestem na przykład, co myśli na ten temat Wynton Marsalis...
A jednak nie mogę powiedzieć, że jest to wybitna płyta. Powiedziałbym raczej, że Vandermark jest wybitnym muzykiem. Udowodnił to na niejednej płycie i niejednym koncercie. I choć recenzowana płyta nie jest w żadnej mierze wyłomem w jego muzyce może nieco zawieść. Potwierdza wprawdzie oryginalność wizji Vandermarka, która wychodzi od klasycznego jazzu, zmierza w wiele różnych kierunków by powrócić do jazzu. To bardzo ciekawe, a także poparte ogromną wiedzą i inteligencją, przedsięwzięcie. Airports for Light nie dorównuje jednak innym propozycjom.
Świetnie zagrana, doskonale zrealizowana i dobrze zaaranżowana płyta z chwytliwymi tematami i dobrymi solówkami. Właściwie bez zarzutu. A jednak przy kolejnym odtworzeniu – znienacka – może się okazać, że wszystko już o niej wiemy... Co oczywiście nie zabierze nam radości z obcowania z dobrze zagranym materiałem.