TRIBUTE TO JOHN COLTRANE W ZAPIERAJĄCYM DECH KONCERCIE POSTAREMCZAKA I SZPURY

Autor: 
Beata Wach
Autor zdjęcia: 
materiały prasowe

Muzycy tworzący  kwartet Hera są jak dobra talia kart tasowana przez wytrawnego gracza. Każde rozdanie jest dobre, a konfiguracja niepowtarzalna. I to wszystko jedno czy gra została rozegrana jedną i tą samą talią czy z drugą, dobieraną. W obu przypadkach efekt jest podobny, co najmniej dobry, a bywa czasami, że i dech zapierający. Koncert w Pardon To Tu dwóch Pawłów, Postaremczaka i Szpury - bo na nich właśnie padło w ostatnim środowym rozdaniu - chyba właśnie do takich należał, choć ów dech zapierać mogło z różnych powodów.

To nie był zwykły koncert. Ze skromnej ilości plakatów, które reklamowały występ,  można było się dowiedzieć, że będzie on hołdem złożonym niedościgłemu John'owi Coltrane. Trudno się dziwić. Dla większości jest on przecież kultową w jazzie postacią, ideałem i punktem odniesienia w odnajdywaniu własnej, muzycznej drogi. Od dawna nie jest tez tajemnicą, że styl gry, który uprawia Paweł Postaremczak jest kontynuacją tradycji wielkich mistrzów saksofonu, a w tym tego amerykańskiego jazzmana na czele. Wystarczy tylko dodać jedno do drugiego i otrzymujemy jeden możliwy wynik - Tribute to John Coltrane.

Dostaliśmy więc godzinę po brzegi wypełnioną miłością to tego jazzowego geniusza. Postaremczak i Szpura zaczęli razem jednym głosem, wielowymiarowym brzmieniem, jakby byli do siebie przyklejeni. Z jednej strony Postaremczak i dramatycznie wrzeszczący saksofon, a z drugiej Szpura z nieustępującą mu perkusją. I parli tak do przodu, coraz głośniej, szybciej, dorównując sobie kroku, jakby nie tu i teraz byli, a w innej rzeczywistości. Może i któryś chciał z tego transu się wyrwać, unieść się ponad nim, ale coś im na to nie pozwalało. Siła kompozycji Coltrane'a trzymała ich za gardło, a wraz z nimi i nas, aż dech zapierało. I tak było prawie do końca. Kolejne sety zaczynali na zmianę: krótka solówka Postaremczaka, w którą subtelnie perkusją wchodził Szpura lub na odwrót, Szpura wprowadzał w temat wibrującymi dźwiękami perkusji, by po chwili mógł je zwielokrotnić krzykiem saksofonu Postaremczak. Z jednym małym wyjątkiem. W koncercie pojawiła się kompozycja Pawła Postaremczaka. Odróżniała się od pozostałych. Była liryczna, w stylu, do którego już nas ten młody saksofonista przyzwyczaił. Frazy, po tych dynamicznych i trzymających za gardło, były wypełnione wręcz arkadyjskim spokojem. Wyciszyła się również perkusja. Szpura czarował zmiennym rytmem brzmienia swojego instrumentu. Ale to była tylko krótka chwila oddechu, by w bisie, do którego żywiołowo  wywołała muzyków publiczność, ponownie nas złapać w energetyczne kleszcze, które nie odpuściły do ostatniego dźwięku. I kiedy nagle zapadła cisza, wbici w krzesła czy w to, w czym kto siedział, i usiłując złapać oddech, każdy chyba zadawał sobie pytanie: jak teraz żyć? Bo siła ze sceny obezwładniła i pozostawiła nas nieprzytomnych.

Różne bywają miłości, ale ta do Coltrane'a, w wydaniu dwóch muzyków z kwartetu Hera, była w sposób zamierzony jednostajna. Nie była to miłość burzliwa, nastoletnia, poddana chwiejnym nastrojom, ale dojrzała i to dojrzałością całkiem świeżą. I można byłoby mieć o to pretensje, ale jak mieć żal do tego, jak ktoś kocha? Można jedynie temu się poddać. Co chętnie uczynili ci, co w środowy wieczór, zamiast sportowym emocjom towarzyszącym meczowi Polska-Portugalia na Stadionie Narodowym, ulegli, po raz nie wiadomo który, czarowi kompozycji saksofonisty wszech czasów.