Marc Ribot Trio w Pardon, To Tu niczym The Yardbirds w „Powiększeniu” Antonioniego

Autor: 
Maciej Krawiec
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Choć klub Pardon, To Tu przyzwyczaił nas do swojej wyjątkowej w skali kraju muzycznej oferty, listopadowy występ tria Marca Ribot w składzie Henry Grimes na kontrabasie i skrzypcach oraz Chad Taylor na perkusji ekscytował miłośników sztuki improwizowanej szczególnie. Dowodem na to było szybsze niż na inne koncerty z cyklu „11 Nights At Pardon, To Tu” wyprzedanie biletów, a także fakt, że tego wieczoru klub dosłownie pękał w szwach od fanów spragnionych muzyki zespołu. Grupa kazała na siebie dość długo czekać, co jednak w miłym towarzystwie entuzjastów jazzu upłynęło szybko. A gdy już wyszli na scenę … ach, działy się rzeczy niezwykłe.

Ich występ to było prawdziwe trzęsienie ziemi. Oni, w moim poczuciu, w istocie zatrzęśli klubem, słuchaczami, być może i samymi sobą. Ich koncert to były dwie godziny frapującego, bezkompromisowego, skrajnie intensywnego grania, zaskakującego formą każdej niemal sekwencji zespołowej czy solowej. Poza krwistym, jedynym w swoim rodzaju ribotowskim bluesem wykonanym na bis, nic w tej muzyce nie przypominało czegokolwiek innego. Brudne, połamane melodie grane przez Ribota i Grimes'a oraz bogate, nieprzewidywalne rytmy perkusji Taylora, które wspólnie tworzyły pejzaż falujący rozmaitymi nastrojami – od orientalizujących, kojących motywów po garażowy quasi punk-rock – działały jak narkotyk. Pragnęło się wejść jak najdalej, jak najgłębiej w ten swoisty absurdalny świat, gdzie wszystko wydawało się nieskończenie piękne swoją nieprzyjazną brzydotą. Być może dlatego część widowni, całkowicie pochłonięta tym, co dobiegało ze sceny, przypominała słuchaczy z pamiętnej sceny koncertu zespołu The Yardbirds w filmie Antonioniego „Powiększenie”: zamkniętych w sobie, maksymalnie skupionych, jakby przebywali w innym, nielogicznym, wyjątkowym świecie doświadczanej przez nich muzyki.

Znaleźć się na jakiś czas w tej odmiennej, metafizycznej przestrzeni za sprawą takiego zespołu jak trio Ribota, to przeżycie, które zapamiętuje się na długo. I, a jakże, pragnie się tam wrócić!