Era Jazzu: koncert Reginy Carter

Autor: 
Kajetan Prochyra

Kiedy jestem na koncercie muzyka, którego bez wątpienia mogę nazwać Artystą przez duże "A" - niezależnie od jego wieku, czy instrumentu, którym włada - uczucia mam bardzo podobne: ten ktoś ma mi coś do powiedzenia i, nie udając, daje mi, kawałek siebie. Tak było na koncercie kwartetu Wayne'a Shortera, tria Vijay'a Iyera a także ostatnio... kwintetu Reginy Carter.

 

Nie jestem fanem ani skrzypiec w jazzie, ani fuzji tego ostatniego z muzyką świata. Na kwietniowym koncercie Ery Jazzu znalazłem się przez przypadek. Pierwszy utwór, w blasku flashy fotoreporterów, wydał się poprawny. Wesoło, melodyjnie, bez fajerwerków. Wyróżniał się jedynie, choć przez wzgląd na swój tradycyjny strój i nietypowy instrument, Yacouba Sissoko, malijski wirtuoz kory - wydrążonej wielkiej tykwy, z wystającym gryfem, na którym rozpięte jest 21 strun. Po chwili jednak, gdy migawki ucichły rozbrzmiał utwór, po którym było już jasne, że wieczór ten będzie szczególny.

 

Regina Carter podobnie jak Jason Moran, stypendystka MacArthur Fellowship, zwanego nagrodą geniuszy, zapowiedziała kompozycję poświęconą ofiarom huraganu Cathrina, który szczególnie dotkliwie dotknął kolebkę amerykańskiego jazzu - Louisianę. Popis rozpoczął na akrodeonie Will Holshauser, znany polskiej publiczności m.in. z Klezmer Madness! Davida Krakauera. Duch jazzowych procesji przemierzających miasto wypełnił salę Palladium, w dodatku akordeon to raczej instrument europejski, obecny głownie w muzyce cygańskiej, żydowskiej, ale także, przynajmniej kiedyś, nieodłączny towarzysz polskich wesel. Można było wyobrazić sobie, że tak jak Holshauser w pierwszej dekadzie XXI wieku, tak kiedyś, jakiś emigrant z Polski mógł szaleć na harmonii nad rzeką Missisipi sto lat wcześniej. Szczególnie poruszające było jednak solo leaderki, której przez kilka minut nie towarzyszył żaden muzyk, żadna sekcja. W absolutnej ciszy zagrała tak, jakby stała na czele pochodu przez Nowy Orlean, pełnego trąbek, bębnów, tarek. Słuchacz w głowie słyszał te wszystkie instrumenty, aż do momentu kiedy w melodii granej przez Reginę pojawiała się pauza, raz dłuższa, raz krótsza. Wtedy do głosu dochodzili nieobecni. Piękny pomysł. Z zadumy wyprowadził jednak zaraz perkusista Alvester Garnett, siłą i polotem swojego udożenia prawie rozniósł mury przy ul. Złotej.

 

Tematem wieczoru była jednak muzyka afrykańska. Nie było to bynajmniej podyktowane modnym ostatnio trendem. Z doboru repertuaru, nawiązań, a nawet odtworzonego w trakcie koncertu prawdziwego nagrania ludowych muzyków z Mali, widać było jasno ze Regina Carter i jej towarzysze odbyli podróż w poszukiwaniu prawdziwych muzycznych korzeni jazzu i kultury amerykanów pochodzenia afrykańskiego, albo i ameryki w ogóle.

Usłyszeliśmy pieśni Ugandyjskich Żydów (Hiwumbe Awumba), kompozycję "Una Aguinaldo" Afrykanów z Puerto Rico, utwór z repertuaru słynnego śpierwającego niewidomego małżeństwa Amadou i Maryam, muzykę z Madagaskaru i przede wszystkim z Mali.

Muzycy jednak nie stylizowali swojej gry, nie grali "na ludowo". Było to prawdziwe spotkanie jazzowych wirtuozów z tradycją, po to by czegoś więcej dowiedzieć się o samym sobie. Ruch w przeciwnym kierunku wykonał może tylko Yacuba Sissoko, który na korze wykonywał popisy zbliżone do Paco De Lucii czy Ala Di Meoli. Regina Carter zarówno muzycznie jak i przestrzenie stanowiła most między Malijczykiem (z lewej strony estrady) i Holshauserem (z prawej); między tradycją Afrykańską a nowojorkso-żydowską. Wszyscy muzycy wzajem się do siebie uśmiechali, nie pod publiczkę, bawili się grą. Schodząca co jakiś czas w kulisę Regina, w trakcie popisów swoich kolegów dyskretnie tańczyła, kołysała się, czerpała energię by potem oddać ją publiczności i muzykom z nawiązką. Imponująca była ta swoboda, jazzowy "flow" jaki Carter ma na, wydawać by się mogło europejskim, klasycznym instrumencie Paganiniego, Perlmana czy Bacewicz. Z drugiej strony, wszyscy oni, do historii muzyki przeszli właśnie dzięki owemu "flow".

 

Koncert promował (choć nie wiem czy to dobre słowo, bo póki co płyta dostępna jest wyłącznie w USA lub w formie elektronicznej) najnowszy album artystki pt. "Reverse Thread".

Świetny, popisowy, mądry, nowatorski, niebanalny koncert znakomitych Artystów.