Marcin Olak Poczytalny: Deszcz

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Pada. Nareszcie pada. Krople wody uderzające w okna to taki dźwięk, który jakimś cudem mnie odpręża, choć przecież głośny i poza kontrolą… Zresztą zazwyczaj ta kontrola to tylko złudzenie, w mniejszym czy większym stopniu. Pamiętam ile czasu poświęciłem na pracę nad barwą dźwięku, gitara jest pod tym względem bardzo wymagająca. Artykulacja, znalezienie odpowiednich strun, potem przetworniki, preampy, wzmacniacze… A w końcu się okazało, że i tak w każdej sali to wszystko gra zupełnie inaczej. Bo jeszcze jest przecież pomieszczenie, nagłośnienie, realizator dźwięku ze swoim ulubionym brzmieniem, sytuacja jest na tyle skomplikowana, że aż nie do opanowania… Na szczęście tak naprawdę nie o to chodzi. Najważniejsza przecież jest opowieść. To, co mam do powiedzenia, to, o czym gram - cała reszta to w mniejszym lub większym stopniu dekoracje.

Wsiadam do samochodu. Deszcz tłucze o dach, głośno. A ja chcę słuchać muzyki. Nie dość, że w samochodzie - który nie jest w najmniejszym choćby stopniu optymalnym stanowiskiem odsłuchowym - to jeszcze w deszczu. Płyta w odtwarzaczu, deszcz w dach. Jadę.

Mam kilka nowości do przesłuchania, ale jakoś na autopilocie sięgnąłem po starego Shortera. Speak No Evil, płyta z 1966. Sytuacja całkiem wymyka się spod kontroli. Deszcz bezczelnie ingeruje w partię perkusji, choć jakoś mam wrażenie, że Elvin Jones nie miałby nic przeciwko temu. Niby wiem dokąd chcę jechać, ale w zasadzie się nie spieszę, więc zupełnie losowo wybieram trasę i w końcu ląduję w jakichś zupełnie mi nieznanej części miasta. I bardzo dobrze, bo samochód i cała podróż stała się tłem dla muzyki. Po prostu tak mam, że jeśli coś jest dla mnie ważne, naprawdę ważne, to cała reszta jest zupełnie nieistotna, nic nie wnosząca, niepotrzebna. Trochę na siłę przypominam sobie, że mam coś załatwić, że jakieś obowiązki… No dobrze, ale za chwilę, teraz to, co ważne. Jedyne, co ważne.

Znam ten album, przecież słuchałem go już tyle razy… Ale jakoś porusza, dotyka, przekonuje. Jest - pomimo całej swej złożoności - prosty, mocny, prawdziwy. Taki ze środka, taki naprawdę, na zawsze, bo przecież te dźwięki jakoś się nie zestarzały. Płyta ukazała się, kiedy jeszcze nie było mnie na świecie, a ja słucham jej z wypiekami na twarzy, myląc trasę, w deszczu… Daję spokój, zjeżdżam na jakiś parking. Deszcz mi nie przeszkadza, ale ta konieczność wybierania trasy, ta presja, że chyba coś powinienem, że coś innego domaga się teraz mojej uwagi - już tak. Chrzanić to. Parking, deszcz, Speak no Evil. Po prostu nie zgadzam się na nic więcej, po prostu nie. Nie! Przez jeden doskonały moment mogę nie patrzeć, nie myśleć o niczym innym, tylko te dźwięki, ten deszcz… Ja wiem, za chwilę płyta się skończy, a ja niechętnie wrócę do wszystkiego, co jest koniecznością. Przypomnę sobie dokąd jadę i po co, i wszystko załatwię. Ale to za chwilę, jeszcze nie teraz, jeszcze nie.

Uśmiecham się. Brzmi ostatni utwór, Dance Cadaverous.

I deszcz mi w dach.