Up! - Marek Napiórkowski w Studio koncertowym Polskiego Radia

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Pisaliśmy, promowaliśmy koncert Marka Napiórkowskiego w warszawskim Studiu Koncertowym im. Witolda Lutosławskiego. Na tę okoliczność opublikowaliśmy także wywiad z Markiem i jesteśmy szczęśliwi, że w jakiejś, choćby tylko niewielkiej  mierze, mogliśmy przyczynić się do frekwencyjnego sukcesu tego koncertu. Tym bardziej jesteśmy szczęśliwi, że takich koncertów jest bardzo mało na polskiej jazzowej scenie, bo też i tak naprawdę niewielu jest organizatorów, którzy mają chęć ponosić koszty przedsięwzięć tak dużych. W przypadku Marka Napiórkowskiego zdarzyło się również tak, że koncert promujący najnowszą płytę artysty - UP! to koncert dostarczający muzyki znakomitej i znakomicie wykonanej, choć i tu można byłoby pewnie oczekiwać, że możliwe jest wykonanie jeszcze lepsze. Dlaczego? A choćby dlatego, że jak zresztą sam lider w jednej z zapowiedzi zwrócił uwagę, było to pierwszego od półtora roku, czyli od czasu nagrania płyty wykonanie koncertowe tego repertuaru. Właściwie aż strach pomyśleć jakby ta muzyka zabrzmiała gdyby grupa w pełnym składzie mogła pojechać w trasę, ograć ten materiał na żywo.

Nie ma co jednak „gdybać”. Jak się ma grupę złożoną z 14 muzyków to człowiek niemal skazuje się na koncertowy niebyt. Marek Napiórkowski to wie, i jak powiedział w wywiadzie także i takie sytuacje trzeba wytrzymać. Kiedyś pewnie może będzie lepiej, ale nie teraz. Teraz cieszymy się, że Up miało swoją wersję koncertową, dobrze, że miało ją w sali tak szacownej i raduje nas również, że być może nawet doczeka się antenowej retransmisji.
Tym bardziej dobrze, że Marek Napiórkowski ma dodatkowo też „nieszczęście” grać muzykę ni jak nie dającą się zakwalifikować jako awangardowa. A to teraz znacznie mniej modne niż zwykły jazz i niekoniecznie bywa dobrą przepustką do radiowej anteny. Marek nie należy też do grona tzw. warszawkowej bohemy, która w sporej części ukrywa pod swoim gigantycznym wizjonerstwem, niekiedy jeszcze bardziej gigantyczne braki w umiejętnościach gry. To z kolei stawia go na samym końcu kolejki zarówno po granty, dobre angaże oraz niestety należny szacunek słuchaczy. Na szczęście zebrani 14 marca w studiu na Modzelewskiego słuchacze zareagowali na jego muzykę tak, jak powinno się reagować, mając przed sobą takie granie.

Wyobrażam sobie, że muzyka, którą usłyszeliśmy może się nie podobać z najróżniejszych powodów. Jakich? Każdy ma swoje pewnie i dobrze. Ni jak jednak nie można o niej powiedzieć, że są w niej jakiekolwiek mankamenty. To znakomicie zagrane, niełatwe kompozycje, których narracja jest zbiorowym aktem twórczym kompozytora i aranżera i wymaga dyscypliny także od muzyków, aby swoimi improwizacjami przydawali całości barwy i ognia i jednocześnie nie burzyli ich konstrukcji. W większości mają one świetne tematy, pełne  rozmachu aranże oraz solistów, których gra chwilami może zapierać dech w piersiach. Takich ingerujących w rytmikę oddechu momentów było kilka, a jednym z najjaśniejszych bez wątpienia duet Henryka Miśkiewicza na saksofonie altowym z Adamem Pierończykiem na sopranie.

Tak więc mieliśmy w zasięgu uszu cały UP! band, poza perkusistą Clarencem Pennem, którego jako bardzo zajętego sidemana, nie jest łatwo zaprosić na jeden koncert. Zastąpił go godnie Paweł Dobrowolski. Mieliśmy także repertuar z płyty z dodatkiem kompozycji „Vietato Fuare”, którą Marek Napiórkowski nagrywał już wielokrotnie i którą tutaj chyba po raz pierwszy prezentował w rozszerzonej aranżacji oraz solidną porcję poważnego, zamaszystego grania na bardzo dobrym poziomie.

I w tej beczce miodu tylko maleńką łyżeczkę dziegciu dołożę, jakim było brzmienie grupy w tej skądinąd świetnej sali. Naturalny, cudowny pogłos tego wnętrza czasami, szczególnie, gdy muzyka opierać zaczyna się o intensywne, groove’owe akcje sekcji rytmicznej, odbiera jej trochę precyzję, a co za tym idzie także i coś z siły rażenia. I tak zdarzyło się w moim odczuciu w piątkowy wieczór. Ale to wrażenie nie było tak samo odczuwalne w każdym miejscu radiowej Sali więc może czas przestać narzekać i najzwyczajniej cieszyć się z bardzo dobrego koncertu i z bardzo dobrej dyspozycji Marka Napiórkowskiego.