Poważne przestrogi Milana Kundery-muzykologa w powieści „Żart”

Autor: 
Maciej Krawiec
Zdjęcie: 

Lubię, gdy twórcy w różnoraki sposób odnoszą się w swoim dziele do własnych pasji: kiedy karty powieści, sekwencje filmowe czy malowane płótna nawiązują do tego, co artystę zajmuje na co dzień. Podoba mi się na przykład, że wczesne filmy Krzysztofa Zanussiego stanowią echo jego fascynacji nauką i rozmów, jakie odbywał jako student fizyki oraz filozofii. Dodatkowego waloru powieści „Lolita” przydaje fakt, że Vladimir Nabokov zawarł w niej wiele odniesień do swej pasji entomologicznej. Jednym z wyrazów artystycznej szczerości malarza Jeana-Michela Basquiata było portretowanie przez niego na ekspresjonistycznych obrazach gwiazd bebopu, których uwielbiał słuchać.

Podobnie można postrzegać wprowadzenie muzykologicznego namysłu przez Milana Kunderę do jego pierwszej powieści pt. „Żart”. Tego zabiegu nie sposób traktować jak ćwiczenie stylu czy zabawę naukowym żargonem. Ojciec pisarza był ważnym muzykologiem i pianistą, w związku z czym przyszły autor „Nieznośnej lekkości bytu” od najmłodszych lat był otoczony sztuką. Sam grał na fortepianie, a także studiował muzykologię. I nie omieszkał swej wrażliwości na muzykę, znajomości historii tej dziedziny oraz umiejętności zestawienia jej z losami społeczeństw odbić w jednym z rozdziałów „Żartu”. To posłużyło mu do sformułowania wcale nieżartobliwych obserwacji na temat sposobu, w jaki sztuka może być traktowana.

Każda z jego postaci ma powody, by w raczej ponurych barwach malować swoją historię. Z głównym bohaterem – Ludvikiem – obeszła się ona szczególnie boleśnie. Przez lata zaangażowany w komunizm, w wyniku absurdalnego przypadku zostaje odsądzony przez dawnych kompanów od czci i wiary. Przez lata dojrzewa w nim chęć zemsty. Niejaka Helena jest tymczasem żoną tego, który zadenuncjował Ludvika. Z sentymentem wspomina stalinizm i pierwszomajowe pochody, a także lepsze czasy swej urody. Natomiast obszerny muzykologiczny passus zawdzięczamy Jarosławowi, dawnemu przyjacielowi Ludvika, który poświęca życie prowadzeniu ludowego zespołu i pielęgnowaniu regionalnych tradycji. Jarosław płynie „wraz z nimi nurtem strumienia, który pulsuje głęboko pod powierzchnią. [Jest] falą tego strumienia. [Jest] falą i rzeka zarazem. I dobrze [mu] z tym”. Ale i on ma powody do żalu, pomimo że w pierwszych latach socjalizmu działalność folklorystyczna była ceniona przez czechosłowacką władzę, a więc wspierana i dofinansowana. Otóż z biegiem czasu sytuacja się zmieniła – w Partii nastały inne priorytety, a Jarosław tu i ówdzie styka się z drwinami wobec tego, co robi.

Choć początkowo wszystko wyglądało tak obiecująco! A właściwie zaczęło wyglądać, gdy w 1948 Jarosław ze swymi kompanami – tak jak on zafascynowani muzyką ludową – po rocznej przerwie spotkali Ludvika. Okazało się, że stał się żarliwym komunistą i namawiał ich, aby ujęli swoją aktywność w ramy zgodne z oficjalną wykładnią...

„Naturalnie – odpowiedział [Ludvik] – musimy pielęgnować to, co zostawiła nam w spuściźnie sztuka ludowa, ale to za mało. Czasy się zmieniły. Przed naszą działalnością otwierają się nowe horyzonty. Musimy wyplenić z ogólnej kultury muzycznej dnia powszedniego wszystkie szlagiery i oklepane „kawałki”, bezduszną szmirę, którą burżuje karmią lud. Ich miejsce musi zająć prawdziwa, oryginalna sztuka ludowa, która stanie się źródłem współczesnego stylu w życiu i w twórczości artystycznej”.

Zaś Jarosław tymi słowy jeszcze streszcza ciąg dalszy wypowiedzi przyjaciela: „Jego następna uwaga brzmiała już zresztą bardziej oryginalnie. Mówił o jazzie. Jazz wyrósł przecież z ludowej muzyki murzyńskiej i opanował cały świat zachodni. Zostawmy jednak w spokoju fakt, że jazz zamienił się z czasem w artykuł handlu. Dla nas może to być krzepiącym dowodem, że muzyka ludowa posiada czarodziejską moc. Że może z niej wyrosnąć powszechny styl muzyczny naszej epoki”.

To, do czego namawiał muzyków Ludvik, można przyrównać do słynnej sceny z filmu „Amator”. U Kieślowskiego kino – które przecież jest „najważniejszą ze sztuk”, ale filmowy dyrektor-aparatczyk nie pamięta, czyje to słowa (sic!) – to kunderowska muzyka ludowa, która ma służyć władzy. Jednakże ze strony Jarosława nie jest to koniunkturalizm. Artystą rozmiłowanym w tradycji był jego ojciec, zaś jemu niezwykle bliska jest rodzima okolica, przyroda. Czytamy o tym choćby tutaj: „Idę dalej, a przede mną ukazuje się krzak głogu. Cały obsypany jest drobnymi dzikimi różami. A ja przystaję i jestem szczęśliwy. Siadam na trawie pod krzakiem, po chwili kładę się. Czuję, jak moje plecy dotykają porośniętej trawą ziemi. Obmacuję ją grzbietem. Trzymam ją na swoich plecach i proszę, żeby nie lękała się swego ciężaru, żeby bez obawy napierała na mnie całą siłą”. Albo gdy wspomina o tym, że jego ogród „pełen jest odwiecznych wiejskich zapachów”.

Przede wszystkim jednak widzimy jego miłość do tego, co lokalne, gdy mówi o historii muzyki wschodnioeuropejskiej. I wtedy właśnie głos zabiera Kundera-muzykolog. Wyżej padły już wzmianki o jazzie, jawiącym się jako wpływowy nośnik rdzenności, który na przykład „podziałał cudotwórczo [na muzykę europejską]. Z jego tysiącletnich korzeni zaczęła chciwie wysysać świeże soki. Jazz urzekł nie tylko europejskie winiarnie i tancbudy. Urzekł także Strawińskiego, Honeggera, Milhauda i Martina, którzy wprowadzili jego rytm do swoich utworów”. Ale pisarz, ustami swojego bohatera, zestawia siłę i oryginalność jazzu z wielowiekową tradycją muzyki morawskiej. Stanowi ona bowiem echa nie tylko muzyki czeskiej, węgierskiej czy – szerzej – słowiańskiej, ale także starogreckiej. Albowiem „nasze najstarsze pieśni należą zatem do tego samego okresu muzycznego, co pieśni śpiewane w starożytnym Rzymie. Zachowała się w nich dla nas epoka antyczna!”

Te wywody Jarosława, który wydaje się łączyć wiedzę naukowca z pasją pięknoducha, nijak się jednak mają do tego, czego oczekuje od niego polityczny układ. Idzie więc na kompromisy z władzą, upraszcza muzyczne struktury i dodaje do nich propagandowe teksty. Gdy zaś Ludvik, którego komuniści już zdążyli wypluć ze swej struktury, zetknie się z tą twórczością, tak formułuje zarzuty do Jarosława: „Zanadto [dostosowujecie] się do powszechnego gustu. Nic w tym zresztą dziwnego. [Występujecie] przed szeroką publicznością i [chcecie] się podobać. Dlatego też [zacieracie] w naszych piosenkach wszystko, co jest w nich oryginalne. [Zacieracie] ich niepowtarzalny rytm i [dostosowujecie] go do rytmiki konwencjonalnej. [Wybieracie] piosenki z najmłodszej chronologicznie warstwy, rozmaite czardasze i pieśni rekruckie, ponieważ są najwdzięczniejsze i najbardziej przystępne. (…) Pokaż mi jednego choćby człowieka spoza zespołu, który dla własnej przyjemności śpiewałby te wasze piosenki o spółdzielniach produkcyjnych! Przecież gębę by mu wykręciło, takie to wszystko sztuczne i fałszywe! Ten propagandowy tekst odstaje od owej quasi-ludowej muzyki jak źle przyszyty kołnierz!”

Oto jak Kundera-muzykolog przestrzega w „Żarcie”, co może wyniknąć z zaprzężenia sztuki w rozgorączkowaną politykę. A podobne przestrogi są szczególnie potrzebne w obliczu tak szczególnych obchodów, jakie odbywają się w Polsce A.D. 2018.