Tutaj wszystko jest niewiadome - wywiad z Agatą Zubel

Autor: 
Jan Błaszczak
Autor zdjęcia: 
Tomasz Kulak

W muzyce, granice wytycza wyobraźnia Jan Błaszczak rozmawia z kompozytorką, wokalistką i dzisiejszą jubilatką - Agatą Zubel.

Wiem, że właśnie wylatuje pani do Stanów Zjednoczonych – czy wybiera się tam pani w celach zawodowych?
Tak, lecę do San Francisco, gdzie zostanie wykonany mój utwór napisany dla San Francisco Contemporary Music Players. Lada dzień odbędzie się tam jego premiera. To kompozycja napisana na ten właśnie zespół i mój głos.

Rozmawiając z wielu twórcami muzyki nowej, dowiedziałem się, że Ameryka to szczególnie trudny rynek. Niektóre, bardzo uznane ansamble, zastanawiają się czy tam w ogóle grywać, bo wiąże się to z nieustannym sięganiem po klasyczny repertuar. Jakie są pani doświadczenia w tym zakresie?
Trudno mi się wypowiadać, bo nie znam jakoś doskonale amerykańskiego rynku. Jednak na tyle, na ile zdążyłam go poznać, to rzeczywiście z muzyką współczesną nie jest tam tak dobrze jak u nas. Może się to wydawać zabawne, ale taka jest prawda. Czasami narzekamy na sytuację muzyki współczesnej w naszym kraju, bo to jest nisza, jednak ona jest dotowana przez państwo. Nie mówiąc już o bezprecedensowym programie ministerialnym – zamówienia kompozytorskie, który stymuluje rozwój muzyki nowej, przyczyniając się do powstawania wielu nowych utworów. Amerykański rynek w większym stopniu opiera się na prywatnych pieniądzach, a gusta sponsorów nie zawsze są skierowane na nową sztukę. Przecież cała Metropolitan Opera jest sponsorowana z prywatnych kieszeni. Rezultat jest taki, że w znacznie większej mierze trzeba tam schlebiać gustom płatników. U nas możemy walczyć o sztukę trochę trudniejszą, ambitniejszą – ona jest przecież bardzo ważna w naszym życiu kulturalnym. Oczywiście i w Stanach są wyjątki, czego najlepszym przykładem jest utwór, który zaprezentuję w San Francisco. San Francisco Contemporary Music Players prawykonają go właśnie dlatego, że mecenas Robert Amory upodobał sobie akurat muzykę współczesną.

Wspomniała pani, że będzie pani również wykonywać napisany ten nowy utwór. Zastanawiam się czy taka sytuacja bardziej pani odpowiada, bo jako solistka może pani w większej mierze panować nad premierą czy wręcz przeciwnie – wiąże się to z dodatkowym stresem.
Prawdę mówiąc nie wiem, ponieważ taka sytuacja ma miejsce bardzo często. Czasami żałuję, że nie mogę sobie spokojnie usiąść na widowni i posłuchać swojego utworu, tylko muszę się skupić na jak najlepszym wykonaniu swojej partii. Z drugiej strony bardzo to lubię – pisać muzykę wokalną, muzykę opierającą się na tekście. Fakt, że sama wykonuję te utwory wynika także z tego, że jest to często życzenie organizatorów.

Czy nie wynika to także z faktu, że po prostu mało się takiej nowej, wokalnej muzyki komponuje?
Nazwałabym to inaczej –współczesna wokalistyka nie jest po prostu tak zaawansowana. Kompozytorzy piszą utwory na głos, ale nie ma aż tak wielu wokalistów, którzy byliby zainteresowani ich wykonywaniem.

Czy dlatego, że jest to po prostu mniej opłacalne niż ćwiczenie się w repertuarze klasycznym?
Myślę, że trzeba na to spojrzeć z innej strony. Śpiewanie muzyki nowej jest trochę trudniejsze, bo wiąże się z eksploracją jakichś nieznanych pól. Jeśli śpiewamy klasyczną arię albo inny bardzo znany repertuar, mamy się na kim wzorować – jest cała masa nagrań. Wszystko jest bardziej wiadome. Tutaj zaś wszystko jest niewiadome. Często są to zupełnie nowe techniki wykonawcze, wymyślone przez kompozytora na potrzeby tego właśnie utworu. I my musimy jakoś w tym uczestniczyć, co też jest fascynujące. Stajemy się bowiem współkreatorami takiego dzieła. Fakt, że nie istnieją kanony wykonawcze wymaga, abyśmy sami je stworzyli.

Jak wiele miejsca na interpretacje zostawia wykonawcy nowa muzyka wokalna?
Tak naprawdę to zależy od twórcy. Czasem w ogóle nie ma miejsca na takie działanie – wszystko jest bardzo precyzyjnie zapisane nutami i trzeba się tego po prostu nauczyć. Niemniej ta nowoczesna melodyka i rozszerzone techniki wykonawcze – nawet precyzyjnie rozpisane – wymagają większego nakładu pracy, większej wyobraźni i odwagi w użyciu głosu. Nie żyjemy już w czasach, kiedy dominuje jeden rodzaj głosu – dajmy na to bel canto, „obowiązujące” w XIX wieku. Wówczas wszystkie partie śpiewane były wykonywane tą właśnie techniką. W repertuarze współczesnym tego nie ma. Przy okazji każdego utworu trzeba podjąć decyzję, jakim rodzajem głosu go wykonywać. Co nie znaczy oczywiście, że nie możemy sięgać po bel canto.

Pani praca często oceniana jest również w kategorii interpretacji tekstu. Tutaj zbliża się ona do aktorstwa i rzeczywiście wykonywała pani przecież utwory Cezarego Duchnowskiego wraz z Erykiem Lubosem. Czy rzeczywiście te profesje są sobie tak bliskie?
Oczywiście, bo obie te grupy pracują z tekstem. I tak naprawdę w śpiewie czy też w wykonawstwie głosem tekst jest punktem wyjścia. Nie chodzi tylko o to, aby pięknie tę piosenkę zaśpiewać, ale również o to, aby coś przekazać. Tak samo jak aktorzy, tak i my musimy zadać sobie pytanie: o czym to jest, czego ten tekst dotyczy? Jasne, kładziemy duży nacisk na sam głos, który musi być pięknie wyszkolony, natomiast nie zmienia to faktu, że tekst jest punktem wyjścia.

Wspomniałem o pani współpracy z Duchnowskim i teraz chciałbym dopytać, jak powstaje muzyka ElettroVoce. Jak dzielicie się państwo obowiązkami kompozytorskimi?
Ten nasz duet istnieje już dosyć długo, bo pracujemy ze sobą już trzynaście lat. Przez ten czas forma tej współpracy się zmieniała, rozwijała –wykonywaliśmy utwory pisane przez siebie nawzajem, wspólnie improwizowaliśmy, a także przygotowywaliśmy razem pewne projekty, w których oboje zastanawialiśmy się jak rozwiązać pewne kwestie. Wydaje mi się, że wszystkie możliwe pomysły na współpracę już się u nas zmaterializowały. Dla przykładu – poprzednia płyta ElettroVoce składała się z naszych kompozycji, natomiast ta nowa, którą wydajemy niebawem, jest w stu procentach zapisem improwizacji.

Rozumiem, że skoro improwizacja to rezygnują państwo z tekstu?
Tak, tutaj akurat tekstów nie będzie.

Czy jako wykonawczyni odczuwa pani różnicę pomiędzy utworami wykorzystującymi klasyczne instrumentarium, a tymi komputerowymi?
Wydaje mi się, że takich różnic nie ma. Elektronika to też jest instrument. Niezależnie od tego czy to są skrzypce czy komputer, kiedy są obsługiwane przez wirtuoza to mamy do czynienia ze wspaniałym wykonawstwem. Uważam, że Cezary jest takim wirtuozem komputera i dlatego bardzo dobrze się nam współpracuje. Czuję, że jest to współpraca osób, a nie głosu i zimnej elektroniki – jak można kojarzyć tę dziedzinę.

Wydana w 2013 roku płyta el-Derwid „Plamy na słońcu” zawierała kompozycje znane już w 2007, a może 2008 roku. Podobnie było z „Not I”. Czy takie kilkuletnie przesunięcie to standard w przypadku muzyki nowej? Z czego to wynika?
Chyba niestety tak jest. Życzylibyśmy sobie, aby te utwory były szybciej dostępne na rynku, ale – faktycznie – jakoś tak się dzieje, że to trwa latami. Ten projekt z piosenkami Derwida, rzeczywiście, powstał w 2008 roku, a sama płyta ukazała się w 2013. Chwilę to zajęło. Z „Not I” było podobnie. Album ukazał się dopiero w ubiegłym roku nakładem wydawnictwa Kairos – austriackiej wytwórni specjalizującej się w muzyce współczesnej. To jest jednak trochę inny przypadek, ponieważ ta płyta jest zapisem krakowskiego koncertu z 2012 roku. Nie było więc tak, że weszliśmy do studia, by nagrać te utwory, bo ten materiał został zarejestrowany live. Ukazał się jednak teraz w bardzo prestiżowej wytwórni i to jest duża radość. Wiadomo, zawsze chciałoby się większej i łatwiejszej dostępności do rynku fonograficznego, ale różnie z tym bywa.

Jaki procent pani utworów trafia ostatecznie na płyty? Czy dużo jest takich, które możemy usłyszeć jedynie na żywo?
Właściwie to większość żyje życiem koncertowym.

Zacząłem od Stanów Zjednoczonych i tym wątkiem chciałbym również skończyć. „Not I” zostało ostatnio docenione przez prestiżowe media amerykańskie. Czy takie uznanie przekłada się wyraźnie na karierę muzyka?
To zawsze jest bardzo miłe, gdy nasza działalność zostaje doceniona. Tym bardziej, że zarówno Alex Ross, jak i magazyn „New Yorker” to są bardzo opiniotwórcze media. Jest to więc na pewno wyróżnienie, że „Not I” ulokowało się gdzieś wysoko w tych notowaniach. Uważam jednak, że na sukces pracuje się własną, mrówczą pracą. Nie jest tak, że jeden ranking załatwia sprawę. Z pewnością jest to jednak przydatne dla organizatorów życia muzycznego, którzy mogą tam zerknąć i sprawdzić, kto akurat jest na topie. Faktycznie w Stanach mam dobry odbiór i dostałam już propozycje napisania nowego utworu dla Los Angeles Philharmonic. W tym roku będę jeszcze w Nowym Jorku, więc jakoś się to – odpukać – przyjemnie rozwija.