Tomasz Dąbrowski feat. Downtown All Stars - część II

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
Anna Rezulak

Mieliśmy okazję porozmawiać przed Twoim wyjazdem do Nowego Jorku. Pora na serię bolesnych pytań w brzuch po sesjach nagraniowych! Jak było? Opowiedz trochę o muzyce, która powstała podczas tego pobytu. Nagrałeś w sumie materiał na 3 płyty...

Tomasz Dąbrowski: Tak, nagrałem dwie płyty autorskie i trzecią z projektem Kenneth Knudsena.Duo z Tyshawn Sorey’em, trio z Kris Davis i Andrew Drury, i siedmio-osobowy projekt Kennetha. Muzykę na nagranie z Tyshawn’em pisałem głównie w Danii, a częściowo będąc już w Stanach. Dla tria przearanżowałem kilka starszych kompozycji, częściowo jest to też zupełnie świeży materiał. Nagraliśmy prócz tego improwizacje w duetach i jeden utwór, którego autorem jest Andrew.

Jak nagranie z Keneth Knudsenem? To chyba nieco inny muzyczny świat od pozostałych dwóch projektów?
Muzyka nagrana z Kenneth’em jest bardziej mainstreamowa od tego, co ja piszę i gram w autorskich projektach. Nowojorski post-bop’owy, groove’owy sznyt, połączony ze skandynawską melodyjnością. Długie, wieloczęściowe utwory, grane przez band od kwintetu do septetu. Skład był doborowy, Johnathan Blake na perkusji, tuż przed nagraniem wrócił z trasy z Tom Harrell’em, a dzień po zakończeniu sesji, wyjechał ponownie grać z Ravi Coltrane’m. Wydał też właśnie swoją pierwszą autorską płytę. Na saksofonie grał Jallel Shaw, Jonas Lindh na puzonie, Gilad Hekselman na gitarze, pianista Soren Moller, który przyleciał prosto z Europy z koncertów z Ari Hoening’iem. Wreszcie Kenneth, który jest bardzo sprawnym basistą i kompozytorem. To będzie jego druga autorska płyta. Ukaże się w maju w Danii, nakładem wytwórni Loveland Records znanej z płyt Jakoba Bro.

Pomówmy więc o Twoich autorskich projektach... Kluczowe w muzycznym spotkaniu zdają się być relacje międzyludzkie. Choć poznałeś Tyshawna w Sopocie i troszkę razem pograliście, to chyba nie można Was uznać, po tak krótkim czasie, za muzycznych bliźniaków jednojajowych. Do tego Tyshawn to Tyshawn - człowiek z nieco innej galaktyki, a w dodatku Twój ex-nauczyciel. Nie miałeś z tym problemu? Jak się docieraliście?
Nie, choć zastanawiałem się jak to będzie, czego się spodziewać. Jednak wszystkie wątpliwości rozwiały się przy pierwszej i jedynej próbie. Tyshawn jest bardzo świadomym, aktywnym muzykiem i kompozytorem, ma do tego fotograficzną pamięć i nie ma dla niego rzeczy ‘trudnych’. Skupia się na muzyce od pierwszego dźwięku -  nie ma zgrywania się, poznawania. Jest kompletna odpowiedzialność i otwartość. Tyshawn bardzo dobrze wyrażał się też o moich kompozycjach, graniu - od samego początku było porozumienie, a z każdym kolejnym utworem było coraz lepiej… Nagraliśmy całą sesje w studio Marka Brorby na Brooklynie, w przeciągu zaledwie pięciu godzin. Sesja z Kris i Andrew poszła również bardzo sprawnie. 


Jestem wielkim fanem Kris Davis. Jak Ci się z nią grało? Jakie to było spotkanie? "Jaka ona jest?"
Przyznam się, że przed dobieraniem składu, nie słuchałem jej dużo. Gdy napisałem do Andrew [Drury], że szukam pianisty, to on zasugerował by zaprosić właśnie Kris Davis. Posłuchałem jej autorskich płyt oraz tych z jej udziałem, i wiedziałem że Kris będzie idealna do muzyki którą zamierzałem grać. Bardzo doświadczona, gra pięknym dźwiękiem, bardzo kreatywna, otwarta i z dobrą energię. Zaskoczyło mnie jak niesamowicie szybko chwyta zamysł utworów i swoją w nich rolę, jednocześnie pozostając w stu procentach sobą.

Z Andrew chyba znacie się najlepiej, ale podejrzewam, że i on czymś Cię w studio zaskoczył?
Tak, byłem u niego w domu na Brooklynie, poznałem jego rodzinę podczas tego pobytu w Nowym Jorku. Graliśmy u niego w piwnicy gdzie ma studio i salę prób. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie w Warszawie, kiedy obaj byliśmy zaproszeni na koncert przez Maćka Trifonidisa. Spotkaliśmy się godzinę przed graniem, porozmawialiśmy chwilę i zaczął się koncert. Andrew ma bardzo sonorystyczne podejście do instrumentu. To co mnie zaskoczyło w studio, to ogromna paleta kolorów które wydobywa z perkusji, co w studio wychodzi o wiele wyraźniej niż np. w sytuacji live.

Wspominałeś, że był między wami vibe, że nie rozmawialiście wcale o "biznesie" a więc i o przyziemnościach. Jak wyglądały te Wasze rozmowy o muzyce?
Rozmawialiśmy o doświadczeniach, planach, inspiracjach. Andrew opowiadał o latach w Seatle, o tym jak ważny jest dla niego Ed Blackwell ,który był jego nauczycielem i mentorem. Kris mówiła o przygodach podczas tras w Europie, pytała o Polskich muzyków i o to jak mi się mieszka w Danii. Dużo też rozmawialiśmy o… jedzeniu. Uwielbiam Nowy Jork za to, że można znaleźć restauracje z każdego zakątka świata, tylko… trzeba wiedzieć gdzie iść.


Twój pobyt w NYC to nie tylko sesja nagraniowa ale i spotkania z Peterem Evansem, Nate'm Wooley'em. Jak było? Co zapamiętasz z tych lekcji? Miałeś odwiedzać ich w domu - Jak mieszkają nowojorscy muzycy?
Tak, spotkałem się i z Peterem i z Nate’m - obaj są gigantami jeśli chodzi o świadomość w posługiwaniu się instrumentem i wyznaczanie nowych kierunków w graniu na trąbce. To bardzo interesujące doświadczenie pograć z nimi, usłyszeć co mają do powiedzenia o sobie, podejściu do instrumentu, o tym co ich popycha do ciągłej pracy i rozwoju. Różnią się diametralnie, jeśli chodzi o charakter. Peter jest bardzo energiczny i nakręcony, Nate natomiast jest bardzo spokojny i introwertyczny. Pytałem ich o doświadczenia w graniu koncertów solo, bo sam od jakiegoś myślę o takiej formie improwizowania. Grałem ostatnio pierwszy taki koncert, było to bardzo nagradzające doświadczenie i będę grał więcej solo. Jak mieszkają? Płyty, instrumenty, obrazy, stosy nut i szkice utworów, na wpół spakowane walizki w zwyczajnych, choć ze smakiem urządzonych mieszkaniach.

A miałeś czas pójść na jakiś koncert?
Byłem bardzo zajęty, przez te dwa tygodnie pobytu tam miałem próby, nagrania, komponowałem do tego po godzinach. Udało mi się jednak wybrać do Jazz Gallery. Byłem na dwóch koncertach: pierwszym było trio perkusisty Justin’a Browna -  na trąbce Ambrose Akinmusire i gościnnie Ladius Young na pianie. Jak się okazało pianista, był to nie kto inny tylko Robert Glasper. Bardzo dobre, powykrzywiane metrycznie, improwizowane granie… Drugi koncert, był to zespół Johna Escreet’a, brytyjskiego pianisty mieszkającego w NYC. Złożone formalnie kompozycje, bardzo wymagające i od grających jak i słuchających. Grali z nim Nasheet Waits, Eivind Opsvik i David Binney.


Czy przeżyłeś jeszcze jakąś nieplanowaną muzyczną, albo i poza muzyczną przygodę w Big Apple?
Cały ten wyjazd to było niesamowite przeżycie. To było marzenie, żeby móc pojechać do Nowego Jorku i nagrać materiał z takimi muzykami, ale też zobaczyć jak to jest. Jak oni pracują, jak myślą, jak przebiega cały proces twórczy, i wreszcie - jacy to ludzie. Miałem idealną sytuacją, bo każdy z projektów, każda próba była w innym składzie, w innym miejscu. Setki twarzy, postaci mijanych na ulicach. Ulicach, które po kilku dniach pobytu tam zlewają się i wszystkie wyglądają podobnie,

Czy po takiej pigule wrażeń i gwiazd ciężko jest wrócić do codzienności?
Nie. Po dwóch, bardzo intensywnych tygodniach miałem już dość wrażeń i bardzo dobrze było wrócić do domu. Nagrania tam to początek, teraz kolejny etap, czyli mixowanie i mastering, rozmowy z wydawcami. Kolejna sprawa to nadchodząca premiera mojej pierwszej autorskiej płyty gdzie grają ze mną Anders Mogensen i Nils Bo Davidsen. Po powrocie zatem wziąłem dwa dni wolnego, a teraz dalej robię swoje.