Optymista – rozmowa z Grzegorzem Nagórskim

Autor: 
Maciej Krawiec

Rozmawiamy w pierwszych tygodniach 2018. roku. Jak rozpoczął się on dla Pana, czym Pan przede wszystkim artystycznie obecnie żyje?

Koniec roku poprzedniego i początek obecnego to dla mnie początek współpracy z Agą Zaryan i jej European Jazz Sextet, gdzie gram z Michałem Tokajem, Łukaszem Żytą, Sławkiem Kurkiewiczem bądź Michałem Barańskim, Robertem Majewskim i Marcinem Kaletką. W grudniu zagraliśmy trasę z Jacobem Collierem oraz kilka koncertów świątecznych. Pod koniec roku ukazały się także płyty: moja autorska „The Optimist”, nagrana z prowadzonym przeze mnie nowym kwartetem i septetu Maćka Sikały „Live In Klub Żak”. Zaś na początku obecnego roku światło dzienne ujrzała płyta sekstetu Piotra Wyleżoła „Human Things’. W tym roku część mojej aktywności stanowić więc będą  koncerty promujące te wydawnictwa.

Wspomniał Pan o albumie septetu Macieja Sikały. Jak Pan wspomina pracę nad tamtym materiałem? Mam przy tym na myśli koncert, ale również nagranie materiału dzień przed występem.

Bardzo ucieszyło mnie zaproszenie od Macieja do nagrania płyty. Uważam go za wyjątkowego, posiadającego własny styl artystę, i co istotne – za mojego przyjaciela. Zestaw muzyków biorących udział w tym przedsięwzięciu, oryginalny materiał skomponowany i zaaranżowany w całości przez lidera, jak również fakt, że płyta została nagrana na żywo w klubie, powodują, że jest to bardzo interesujący materiał. Cały program dostaliśmy wcześniej, a dwa dni prób pozwoliły go dostatecznie opanować. Dzień przed koncertem mieliśmy próbę akustyczną i przy okazji zarejestrowaliśmy program, żeby mieć „plan b” w razie problemów z nagraniem w dniu koncertu. Jeśli się nie mylę, na płytę weszły tylko utwory z koncertu. Maciek swoją grą wszystkich nas bardzo inspirował i myślę że zarówno ten fakt, jak i zrelaksowany nastrój, wpłynęły na cały obraz nagrania.

Jakim liderem jest Maciej Sikała? Co jest dla niego najważniejsze w muzyce?

Jest w każdym calu profesjonalistą i tak dobrał skład, by tworzyli go najlepsi instrumentaliści oraz jednocześnie fajni ludzie. Maciek ma dość precyzyjny obraz muzyki, którą pisze, ale równocześnie jest otwarty na uwagi i sugestie członków zespołu. To powoduje, że wszyscy są bardzo zaangażowani w proces twórczy. Dla mnie oryginalny styl Macieja, a co za tym idzie brzmienie jego kompozycji, sprawia, że wielką frajdą jest bycie częścią tego zespołu.

Maciej Sikała podzielił się przed kilkoma miesiącami w wywiadzie dla naszego portalu następującą myślą: „Obecnie pod pojęcie 'jazz' podpina się dużo innych gatunków muzyki, ale należy pamiętać, że sama improwizacja nie jest determinującym elementem muzyki jazzowej. To specyficzny rytm świadczy o tym, czy coś jest jazzem, czy nie”. Jak Pan się zapatruje na te słowa?

Jazz to w moim przekonaniu zasób środków i wiedzy, które pozwalają kreować muzykę bliską temu, co mamy w sercu. Co jest jazzem, a co nie, niech sprecyzują teoretycy. Dla mnie to muzyka, z którą identyfikują się wykonawcy, a jeśli jest dobrze odbierana przez publiczność – to wspaniale. Gram jazz od wielu lat i przez cały czas dążę do tego, by jako muzyk rozwijać się w różnych kierunkach. Muzyka, którą teraz piszę i gram, jest tym, co sprawia mi ogromną radość. Nagrywam dla małych wytwórni i to daje mi komfort tworzenia tego co jest mi bliskie, bez jakiejkolwiek ingerencji z zewnątrz. Nie zajmuję się tym, co piszą krytycy, a najważniejszą weryfikacją muzyki jest publiczność, która przychodzi na nasze koncerty.

Co w tego rodzaju składzie, jak septet Sikały, z Pana punktu widzenia daje puzon? Jaki wpływ na aurę całości ma Pana instrument?

Trudno mi odpowiedzieć na takie pytanie. W zasadzie jest to klasyczny sekstet – tenor, trąbka, puzon i sekcja rytmiczna – poszerzony o klarnet basowy, a tym, co nadaje mu szczególny kolor, jest sposób, w jaki  Maciej dobrał muzyków, zestawił ze sobą instrumenty i skomponował oryginalny program. Jeśli chodzi o puzon, to jest on po prostu jednym z instrumentów, który dopełnia całość.

Pojawił się Pan także na innych niedawno wydanych albumach: płycie „Mosty” Cezariusza Gadziny czy koncertowym krążku Piotra Lemańczyka. Czy i to były owoce ważnych dla Pana muzycznych spotkań?

Te dwie płyty są dość szczególne, gdyż materiał przygotowaliśmy tuż przed nagraniem i nie udało nam się już więcej wspólnie wystąpić. To związane jest z faktem, że płyta Piotra nagrana została z międzynarodowym kwintetem, a album Cezariusza zrealizowany został w dużym składzie, a dodatkowo lider na stałe mieszka w Belgii. Generalnie, jeśli chodzi o współpracę i nagrania z innymi artystami, to wybieram ich bardzo starannie. Głównym kryterium jest muzyka oraz ci, którzy współtworzą zespół.

Nie gra Pan wyłącznie na puzonie, ale także na instrumencie zwanym euphonium. Skąd pomysł gry na nim? Co oferuje on Panu brzmieniowo?

Około pięć lat temu poszerzyłem moje instrumentarium o euphonium i jest to odmiana mniejszej tuby. Tuba była moim pierwszym instrumentem, na którym grałem w orkiestrze dętej w moim rodzinnym mieście – Tczewie. Chciałem być trębaczem, ale człowiek, który decydował o wyborze instrumentu stwierdził, że nie mam predyspozycji by zostać trębaczem, a tubistą – owszem. Po wielu latach kariery jako puzonista, zacząłem szukać nowych inspiracji, a taką z pewnością jest euphonium. Muszę powiedzieć, że Piotr Wojtasik bardzo mi kibicował i to z pewnością pomogło mi podjąć decyzję o drugim instrumencie. Jest to dla mnie o tyle ciekawe doświadczenie, że operuję dużo większym brzmieniem oraz szerszą skalą, a w związku z tym, że zamiast suwaka mam wentyle, to sposób w jaki gram, również się zmienił. Posiadam zasób wiedzy, którą w związku z nowymi możliwościami instrumentu mogę wykorzystać w bardziej twórczy sposób.

Na nim właśnie wystąpił Pan na ostatniej płycie Pańskiego kwartetu pt. "The Optimist". Czy ten skład jest obecnie najważniejszym dla Pana przedsięwzięciem? Planuje Pan dalsze działanie z tym zespołem?

Konsekwencją gry na tym instrumencie jest nowy zespół, a co za tym idzie nagranie materiału na nową płytę. Do zespołu zaprosiłem moich kolegów i wspaniałych artystów którzy w moim przekonaniu najlepiej pasują do koncepcji zespołu. W przeciwieństwie do mojego poprzedniego, akustycznego kwartetu, z którym nagrałem płyty „Dedication” i „Over and Over”, nowy zespół jest elektryczny i współtworzą go: Paweł Tomaszewski na instrumentach klawiszowych, Michał Barański na gitarze basowej, Paweł Dobrowolski na perkusji. Zespół nazywa się Grzegorz Nagórski Electric Euphonium Quartet i gram w nim wyłącznie na euphonium. Brzmienie euphonium poszerzyłem o elektroniczne efekty, co jeszcze bardziej podkreśla nowy sound formacji. O materiale myślałem przez dłuższy czas i pisałem go dla tych konkretnych muzyków oraz naszego instrumentarium.

Czy tytuł albumu reprezentuje Pana ogólne nastawienie życiowe?

Odnosi się on do mojego podejścia do życia i myślę, że oddaje nastrój zarejestrowanych kompozycji. Tydzień temu dostałem wiadomość, że została ona nominowana do Fryderyka 2017 w  kategorii Jazzowy Album Roku. Jest to o tyle miłe, że głosy w tym głosowaniu oddają laureaci i muzycy nominowani do tej nagrody w poprzednich latach.

Co Pan sądzi o takich niestandardowych użyciach puzonu, jak choćby gra Robina Eubanksa?

Od pewnego czasu jestem bardzo otwarty na nowe brzmienia instrumentu. Pierwszym krokiem było włączenie do instrumentarium euphonium, a od pewnego czasu także użycie efektów. Robin Eubanks jest tym artystą, który od dawna eksperymentuje z elektroniką, a jego zespół EB3 stanowi kwintesencję jego poszukiwań i  koncepcji artystycznej. Myślę, że w jakimś stopniu jego podejście stało się dla mnie inspiracją do powstania nowej formacji. Brzmienie jest jednym z najważniejszych elementów w tworzeniu muzyki. Mając świadomość, że każde z brzmień inspiruje do innego spojrzenia na tak istotne elementy w muzyce jak melodia, frazowanie czy artykulacja, poszukuję nowych kolorów, które w połączeniu z gitarą basową, klawiszami i opartą na groovie partią perkusji, tworzą nową jakość.

Innym popularnym muzykiem, jeśli chodzi o puzon, jest obecnie Trombone Shorty. Jak podoba się Panu jego łączenie jazzu z elementami funku, rocka czy hip-hopu?

Ten puzonista brzmi świetnie, a jego nagrania dokonane bodajże gdy miał kilkanaście lat, już wtedy robiły wrażenie. Widzę, że to co robi sprawia mu wielką radość, a zespoły spod znaku muzyki funk, rocka czy hip-hopu, z którymi współpracuje, podkreślają jego oryginalny, wywodzący się ze szkoły nowoorleańskiej język.

Jest Pan pracownikiem naukowym w Instytucie Jazzu  Akademii Muzycznej w Katowicach. Co dla Pana jako wykładowcy jest najbardziej istotne w nauczaniu? Jakie są główne wartości, które stara się Pan wpoić adeptom jazzu?

W moim przekonaniu najważniejszymi aspektami edukacji jazzowej są doskonały warsztat instrumentalny, wiedza dotycząca historii jazzu, znajomość mistrzów gatunku i oczywiście systematyczna praca. Wszyscy szukamy w muzyce wolności oraz własnego brzmienia i, moim zdaniem, solidne podstawy, poznanie języka mistrzów i bezgraniczne oddanie muzyce, oferuje nam szansę na zagrania kilku dźwięków, których brzmienie słuchacze będą kojarzyli właśnie z nami. Dla mnie nauczanie jest czymś, co sprawia mi przyjemność, gdyż łączy się z moją aktywnością twórczą. Koncertuję, piszę muzykę, nagrywam i właśnie ta sfera mojej działalności pozwala mi być wiarygodnym wykładowcą, który edukację traktuje jako sposób dzielenia się swoją pasją z młodszymi. Wiem, że moi studenci śledzą to, co robię i wierzę, że to również stanowi dla nich dodatkowy impuls do pracy.

Na zakończenie naszego spotkania pragnę zapytać, jaka była najciekawsza nowa płyta, której Pan wysłuchał w minionym roku?

Sporo tego było, ale nic nie utkwiło mi szczególnie w pamięci. Co jakiś czas znajduję rzeczy, które  już kiedyś słyszałem, a z perspektywy lat odbieram je inaczej niż kiedyś. Ostatnie wróciłem do płyty Duke’a Pearson’a „Sweet Honey Bee” oraz płyt zespołu Jerry Gonzalez & the Fort Apache Band. To są te pozycje, których słucham i z których czerpię. Oczywiście przez cały czas wracam do moich mistrzów, takich jak John Coltrane, Joe Henderson, Freddie Hubbard, J.J. Johnson... Słucham ich i przez cały czas znajduję nowe rzeczy.

Dziękuję za rozmowę.