Muzyka jest ściśle związana z życiem, nie egzystuje sama z siebie, w oderwaniu. Steve Coleman w wywiadzie Piotra Jagielskiego

Autor: 
Piotr Jagielski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Pamiętasz pierwszy raz gdy położyłeś ręce na saksofonie?

To było w szkole średniej, miałem jakieś 14 czy 15 lat. Chyba na pierwszym roku. To było trochę przez przypadek, grałem wtedy na skrzypcach. Nie pamiętam dokładnie jak, ale kiedyś wpadł mi w ręce saksofon i tak już zostało. To chyba niestety dosyć marna historia [śmiech]

Któryś z muzyków przyłożył do tego rękę?

[po chwili zastanowienia] Sonny Stitt. To był pierwszy prawdziwy, zawodowy saksofonista, którego zacząłem naśladować i interesować się nim. Potem poznałem Vona Freemana i innych. Była cała masa fajnych gości, którzy nie mają wielkich nazwisk, całe mnóstwo. Ale głównie Freeman. Stitt był ważny, ale nie był stąd, a Freeman był z Chicago.

Które później zamieniłeś na Nowy Jork...

Tak, jakiś czas później. W Chicago nauczyłem się podstaw gry. Samych podstaw.

I jak ci się grało w Nowym Jorku? Jak zapamiętałeś uczenie się w jazzowym Nowy Jork lat 70.?

Nie uczyłem się w szkole. Uczyłem się grając na ulicy i słuchając innych muzyków. Ale „jak to było?” uff, to bardzo duże pytanie [śmiech]

No tak, spodziewam się, że Nowy Jork jest doskonały do uczenia się i grania w każdej epoce.

Przyjechałem w 1978 roku, w maju, późno. To było coś innego niż w latach 80., innego niż w latach 60, innego niż w 90. Każde dziesięciolecie to epoka, jedna różna od drugiej i każda jedyna w swoim rodzaju. W Nowym Jorku zawsze było sporo energii i kreatywnych, pomysłowych ludzi ale każda epoka jest unikatowa. I oczywiście, wszystko zależy od tego kim jesteś i jak reagujesz na różne rzeczy również w zależności od twojego wieku. Wiesz, jeśli jesteś Sonnym Rollinsem w 1978 to twoje doświadczenie będzie zupełnie inne niż jeśli jesteś Stevem Colemanem w 1978. On był tam przez długi czas i widział rzeczy których ja nie widziałem, był świadkiem tych epok, których ja nie byłem świadkiem. Ja też już trochę tu jestem i widziałęm rzeczy, których chłopaki z mojego zespołu nie widzieli. Fajnie, że mogę się tym z nimi podzielić. Ale wszystko zależy od tego na jakim etapie życia jesteś. Jeśli masz 19 lat to dla ciebie, to co się dzieje będzie zupełnie inną bajką niż dla kogoś w moim wieku. A Sonny Rollins jest tu nadal.

Był w Polsce przed chwilą, zagrał niesamowity koncert.

Tak, rozmawialiśmy przez telefon i mówił, że jedzie do was. Widziałem go dwa tygodnie temu w Kalifornii, zagrał dwa koncerty. To świetny gość [He's a great cat] Von Freeman i Sonny Stitt to to samo pokolenie muzyków, co Rollins. Von urodził się 1923, Stitt w 24, a Rollins w 30., jest trochę młodszy, ale to ta sama generacja. Czerpali z tych samych źródeł. Freeman był trochę bliższy Charliemu Parkerowi, ale tak czy inaczej – to ta generacja; to są goście od których się uczyłem. Trudno to dokładnie wyjaśnić ale oni wszyscy dzielili wspólne przekonanie, że najważniejsze w muzyce jest rytm i groove. To był najważniejszy element, i element który zmieniał się z pokolenia na pokolenie. Zmieniał się od czasów Louisa Armstronga, Charliego Parkera, Johna Coltrane'a, Jamesa Browna. Ale to element wspólny tym wszystkim muzykom który, w mojej ocenie, określa kształt danej epoki. Większość muzyki, której słucham pochodzi z Afryki, choć słucham bardzo wielu rzeczy, to jednak najbardziej pociąga mnie afrykańska muzyka z jej wyczuciem rytmu i pulsowaniem. Lubię też kompozytorów i muzykę poważną, na przykład waszego Chopina. Ale każdy ma bazę, kolebkę. Moją kolebką nie jest muzyka europejska czy chińska. Jednak staram się przyswoić też inne rytmy – muzyka indyjska, z Indonezji, z Brazylii, Kuby...ale moją bazą jest muzyka pochodząca ze Stanów Zjednoczonych. Choć na przykład pianista z mojego zespołu [David Virelles – pj] jest z Kuby i jego kolebką jest coś zupełnie innego. Ale i tak możemy razem grać [śmiech]

I jak wypada improwizowanie w różnych językach?

Muzyka przypomina język w takim sensie, że komunikuje pewną treść nacechowaną emocjonalnie. Różnica jest taka, że muzyka wydaje mi się bardziej...hmm...symboliczna, nie tak dosłowna jak język mówiony. Ale to komunikat, z całą pewnością. I według takiej filozofii staramy się grać. Ja to nazywam 'spontaniczną kompozycją' i właśnie tym głównie się zajmujemy. To podstawa. Gdy siadamy do pracy to albo gramy kompozycje, które już znamy, ale starając się znaleźć dla nich inny sposób przedstawienia, albo komponujemy od zera, coś zupełnie nowego. Ewentualnie coś pomiędzy. Ale za każdym razem wychodzi coś zupełnie innego niż poprzednim razem i nigdy nie mamy pojęcia, co będzie za chwilę. To jest spontaniczne, tak jak ta rozmowa jest spontaniczna, tak jak jeśli wyjdę na zewnątrz i zagadam do jakiejś młodej dziewczyny to też będzie spontaniczne. To będzie zupełnie inna rozmowa niż ta, którą przeprowadziłem dzień wcześniej. Jak to w życiu – każdy dzień jest inny. Wstajesz i dzieją się inne rzeczy. Muzyka jest ściśle związana z życiem, nie egzystuje sama z siebie, w oderwaniu. Lubię spontaniczność [śmiech]