Moje marzenia zawarte są w programach - Tomasz Konwent o 6 edycji Tzadik Poznań Festival

Autor: 
Tomasz Łuczak, Screenagers.pl
Autor zdjęcia: 
Barbara Chocianowicz

Tzadik Poznań Festival w tym roku odbędzie się już po raz szósty. W programie pięć koncertów oraz przegląd filmów o tematyce żydowskiej. Jak zapowiadają organizatorzy, festiwal zgromadzi różnych artystów świata muzyki i filmu, twórców z uznanym dorobkiem artystycznym, jak również młodych, początkujących artystów zafascynowanych bogactwem kultury żydowskiej. O tegorocznym programie, rozwoju muzycznej sceny żydowskiej w Polsce, a także niełatwym życiu organizatora koncertów, z Tomaszem Konwentem, koordynatorem festiwalu, współwłaścicielem wydawnictwa Multikulti Project, rozmawia Tomasz Łuczak.

Podobno przygotowania do 6. edycji Tzadik Poznań Festival były najtrudniejsze. O konkretnych artystach dowiedzieliśmy się stosunkowo późno. Czy po raz pierwszy mogło dojść do sytuacji, w której festiwal w ogóle by nie wystartował?

Tomasz Konwent: Faktycznie, było trudno. Powód jest z perspektywy naszej, czyli organizatora, poważny, a z perspektywy potencjalnego widza być może błahy. Mówię oczywiście o dopięciu budżetu. Co roku Multikulti Project i Stowarzyszenie Multikulti finansowały w części festiwal, oczywiście aplikujemy do różnych instytucji rządowych (Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego) i samorządowych (Marszałek Województwa Wielkopolskiego i Urząd Miejski w Poznaniu). Zazwyczaj któryś z tych podmiotów przyznawał nam dotację, jednak tendencja rok do roku jest malejąca, tak np. na organizację ubiegłorocznej edycji dostaliśmy dofinansowanie wyłącznie z Urzędu Miasta Poznania, i było ono w wysokości ok. 5 procent wartości dofinansowania pierwszej edycji Tzadik Festivalu, tej z Masadą, co jest dla nas bardzo kłopotliwe. W efekcie zeszłoroczny festiwal skończyliśmy z dużymi długami, no i byliśmy trochę zaniepokojeni, biorąc pod uwagę przyszłość Tzadika.
Zdecydowaliśmy, że skoro już po raz kolejny nie dostaliśmy jakichkolwiek środków z ministerstwa, czy od marszałka województwa, wniosek o dofinansowanie złożymy tylko do Urzędu Miasta w Poznaniu. Pisanie wniosków o dofinansowanie jest z naszej perspektywy procesem kosztownym, nie robimy tego sami, robią to wynajęte osoby, które gwarantują spełnienie wymogów formalnych. W tym roku jednak okazało się, ze wniosek, owszem, przeszedł sito prawne, natomiast samego dofinansowania nie dostaliśmy.
Musieliśmy się więc zastanowić, czy organizowanie festiwalu ma w ogóle sens. Gdzieś z tyłu głowy zakołatała myśl, żeby może sobie w tym roku odpuścić. Koniec końców postanowiliśmy kontynuować festiwal z jednego powodu. Znamy rynek poznański, wielkopolski, wiemy, jaki jest tutaj obrót kultury, taki, powiedziałbym, trochę eventowy – wystarczy wspomnieć o wielkoformatowych festiwalach z ogromnymi budżetami, które moim zdaniem generują pozorny ruch jeśli chodzi o publiczność. My, jak dotąd, na większości festiwalowych koncertów mieliśmy komplety wiernych widzów, i było nam szkoda tego potencjału, który przez minione lata udało się wypracować.
To jest naprawdę wielka wartość, jeśli na koncerty biletowane, które trudno nazwać koniunkturalnymi czy rozrywkowymi, w mieście, gdzie jest dużo imprez darmowych, finansowanych przez miasto lub marszałka województwa, przychodzi całkiem sporo ludzi, decydujących się kupić bilet i spędzić czas z generalnie niełatwą muzyką. Uznaliśmy, że dla tych ludzi warto festiwal robić nadal.

Na czym w tym roku będzie polegała formuła festiwalu? Będą jakieś zmiany w stosunku do lat ubiegłych?

Początkowy program festiwalu, na który składaliśmy wniosek, był oczywiście dużo większy i bogatszy. Tak naprawdę z tego programu ocalały tylko dwa punkty. Z przyczyn, o których wspomniałem wcześniej, z wszystkich innych przedsięwzięć musieliśmy zrezygnować. Pozostaje mieć nadzieję, że wrócimy do nich w przyszłości. W tym roku festiwal składa się z dwóch części. Pierwsza to część muzyczna, w ramach której odbędzie się pięć koncertów. Druga to cześć filmowa, na którą składają się projekcje blisko dwudziestu filmów. Po raz pierwszy w historii festiwalu udało się nam namówić reżysera jednego z filmów, Filipa Lufta, do prapremierowej prezentacji dopiero co ukończonego filmu zatytułowanego „Szukając gwiazd”. Jest to ekranizacja wojennego opowiadania Marka Hłaski z Władysławem Kowalskim w roli głównej. Jest to nowa koncepcja, którą udało nam się wprowadzić do programu w tym roku i mam nadzieję, że ten pomysł będziemy rozwijać w przyszłości. Oczywiście w części muzycznej, tak jak to było dotychczas, staramy się poza prezentacją już ukształtowanych formacji, które mają program koncertowy przygotowany nie od wczoraj, dorzucić coś specjalnego, tworzonego z myślą wyłącznie o naszym festiwalu. W tym roku będzie to koncert formacji Hera z Maciejem Cierlińskim, grającym m.in. na lirze korbowej, która zagra premierowy materiał stworzony właśnie na Tzadika. To jest pomysł, który zrodził się w poprzednim roku, kiedy na zakończenie 5. edycji Tzadika wybrzmiała fenomenalna muzyka żydów z Jemenu. Już wtedy wiedzieliśmy, że ten koncept musi być kontynuowany.

Koncert ten niejako zapowiadany jest jako prezentacja muzyki diaspory żydowskiej w Indiach…

Tak, to oczywiście brzmi dość enigmatycznie. Akurat ta muzyczna tradycja jest bardzo mało znana. Myślę, że historycznie muzycznych korzeni należałoby szukać w pewnym procesie, który następował w Europie pod koniec XV w., kiedy to kończyła się kultura sefaradyjska na Półwyspie Iberyjskim. Edyktem królewskim zmuszono wtedy Żydów sefaradyjskich do emigracji bądź do konwersji na chrześcijaństwo, co spowodowało rozpierzchnięcie się tej społeczności po świecie. Nie jestem do końca pewien, nie jestem muzykologiem, ale wydaje mi się, że właśnie wtedy do Indii trafiły duże grupy Żydów. Przy czym, z tego co wiem, jest to bardziej tradycja wokalna niż instrumentalna i w tym sensie przypomina też tradycję jemenicką.

Będzie też nowy, ciekawy projekt Olgierda Dokalskiego, którego możemy kojarzyć z formacji Daktari czy kIRka.

Tak, to Nor Cold Quartet, który dzięki Mironowi Zajfertowi wybrzmiał w tym roku po raz pierwszy w Polsce na warszawskim festiwalu Nowa Muzyka Żydowska. Pamiętam, jak Miron dzwonił do mnie i z ekscytacją w głosie opowiadał, ze to był dla niego najlepszy koncert festiwalu. Poprosiłem wtedy o rejestrację koncertu i po zapoznaniu się stwierdziłem, że jest to bardzo interesujące i intrygujące zarazem. Poniekąd więc to Miron jest sprawcą tego, że Nor Cold zagra w Poznaniu i niezmiernie mnie to cieszy, bo nie ukrywam, że chcielibyśmy współpracować z innymi polskimi festiwalami, które skupiają się na podobnej kulturze.

Na Tzadiku wystąpi też grupa Samech, drugi polski skład, którego płytę wydała w tym roku legendarna wytwórnia Tzadik Johna Zorna.

Tak. Jeśli wydał to Zorn, to zapewne docenił niezaprzeczalną wartość, która jest w tej muzyce. I ja też, słuchając tej płyty, dostrzegłem w podejściu Samechu coś oryginalnego, a przynajmniej innego niż chociażby koncepcja Jarka Bestera z Bester Quartet, który notabene na dniach również wydaje album w Tzadiku. Tradycja aszkenazyjska, która jest rozwijana na płycie Samechu, ma w sobie oczywiście jakiś rodzaj nostalgii, ale jest tam też odrobina nieokiełznania, szaleństwa, a do tego wielka precyzja i świadomość muzycznego celu, który muzycy tej formacji chcą osiągnąć. Moim zdaniem na tym albumie słychać to doskonale. Cieszy mnie niezmiernie fakt wydawania tego typu rzeczy w tak renomowanej wytwórni jak Tzadik, bo czym więcej będzie tego typu zjawisk, tym bardziej światowa będzie nasza scena. A to jest coś, o co my tutaj w Poznaniu, w ramach festiwalu Tzadik, w ramach cyklu koncertowego Nowy Wiek Awangardy czy wreszcie w ramach prowadzenia własnej wytwórni Multikulti, bardzo zabiegamy. Bo moim zdaniem to, co jest w Polsce największym nieszczęściem już nie tylko stricte jazzowej czy improwizowanej sceny, ale muzycznej sceny w ogóle, to brak wymiany. Jest pewna grupa osób od dłuższego czasu okupujących muzyczny piedestał, gdzie od lat powtarzają się publicznie znane nazwiska, i gdzie jeśli już jakaś wymiana istnieje, to jest ona tak rachityczna, że to gdzieś ciągle skazuje nas na depresję artystyczną. Myślę, że im więcej polskich płyt w takich wydawnictwach jak Tzadik, tym więcej będzie optymizmu, otwartości, więcej okazji do spotkań muzycznych. A to jest coś, czego na pewno bardzo nam brakuje.

Skoro na festiwalu odbędzie się pięć koncertów, a Ty opowiedziałeś już o trzech wykonawcach, to może zamknijmy listę i dopowiedz parę słów na temat występów Trifonidisa solo i Balkan Sevdah Akustik.

Rok temu, w ramach wkładu cyklu Nowy Wiek Awangardy na Tzadiku, fantastyczny, solowy występ dał Mikołaj Trzaska. Zresztą był to koncert, który w ocenie kilku osób piszących relację z festiwalu, był najlepszym koncertem ubiegłej edycji Tzadika. Postanowiliśmy kontynuować ten wątek. Stwierdziliśmy, że trzeba to robić dla tej publiczności. Ludzi, którzy są przygotowani do słuchania muzyki improwizowanej, trudnej, przygotowani do godzinnej koncentracji na niełatwej, skomplikowanej strukturze. W tym roku wybór padł na Maćka Trifonidisa Bielawskiego. To muzyk, który jak najbardziej nadaje się do tego, żeby taki solowy program przygotować i wykonać.
Drugi wykonawca, Balkan Sevdah Akustik, będzie rozpoczynał festiwal. To jest zespół, który, sięgając do tradycji sefaradyjskiej, ale tej nowszej, nie iberyjskiej, wplata do swojej muzyki elementy bałkańskie, kładąc nacisk bardziej na stronę ludyczną. To będzie koncert, zachowując proporcje, najbardziej przebojowy, tak jak rok temu „Żydowski Surf”.

Jak Twoim zdaniem taki festiwal jak Tzadik wpływa na generalny rozwój sceny muzyki żydowskiej w Polsce? Mam wrażenie, że ostatni dwa-trzy lata to duży progres muzyki nawiązującej do tej konkretnej tradycji. I to w różnych kontekstach. Mamy Bestera i Samech w Tzadiku, jest klarnetowa Ircha Mikołaja Trzaski, improwizowane projekty Wacława Zimpla, skoczny, „zabawowy” Alte Zachen Rogińskiego, Meadow Quartet.

Tak, ta scena ciągle się rozrasta, uważam, że trzeba ją wspierać i trzymać rękę na pulsie, bo tak na dobrą sprawę do szerokiej publiczności przebiły się tylko takie nazwy jak Kroke czy Cracow Klezmer Band, i nie wiem, czy ktoś jeszcze z tych poważniejszych formacji. A ta scena obecnie jest moim zdaniem dość bogata. Uciekam tutaj oczywiście od muzyki czysto odtwórczej, bo takich zespołów, które mają w nazwie Klezmer albo Jewish, też jest bez liku. Mam na myśli twórczość kreatywną, poszukującą, otwartą. Kiedy startowaliśmy z wydawnictwem Multikulti, takich kreatywnych formacji było co najwyżej kilka, a dzisiaj sam jestem w stanie wymienić kilkunastu wykonawców, których twórczość spokojnie można prezentować na różnych festiwalach etnicznych na świecie, a którzy pełnymi garściami czerpią z tej specyficznej tradycji żydowskiej, nie traktowanej w sposób akademicki. Ta scena jest już w miarę bogata i to w dużej mierze zasługa takich festiwali jak Festiwal Kultury Żydowskiej w Krakowie, Nowa Muzyka Żydowska czy właśnie Tzadika. U nas w Poznaniu jest sytuacja o tyle specyficzna, że zarówno Tzadik Festival, cykl Nowy Wiek Awangardy i to, co wydajemy jako Multikulti, w zasadzie jest połączone. Wszystko tworzą te same osoby. Oczywiście teraz poruszamy temat Tzadika, ale ja osobiście nie jestem w stanie rozgraniczyć naszej aktywności jako wydawców, dystrybutorów czy organizatorów festiwali.

W Polsce, jako Multikulti Project, wydajecie obecnie najwięcej muzyki określanej jako otwarta, kreatywna muzyka żydowska czy klezmerska. Zaryzykowałbym twierdzenie, że ostatnimi czasy zapanował swoisty boom na wydawanie tego typu muzyki. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że pewnie przesadzam, ale coś na rzeczy jest. Kilka albumów w tym roku w Waszym wydawnictwie, Mikołaj Trzaska wydał Irchę w swoim Kilogramie, Rogiński Alte Zachen w Lado. A wiem, że w planach jest chociażby wypuszczenie płyty Tima Sparksa z polskimi muzykami czy nowego Cukunftu. I są to rzeczy z koncertów Tzadikowych. Tak jak pierwsza Ircha z Joe McPhee czy ostatnio „Muzyka Żydów z Jemenu” znakomitego składu Robinson/Zerang/Rogiński/Zimpel. Te nagrywane, a potem wydawane koncerty to też taka Wasza specyficzna tradycja.

Zapraszając konkretnych muzyków na festiwal, zawsze myślimy o tym, że jeśli te projekty koncertowe się sprawdzą, to będziemy chcieli kontynuować współpracę już nie tylko koncertową, ale i fonograficzną. Zawsze to podkreślam. W tym roku na przykład będziemy nagrywać koncert Hery plus mamy jakieś plany wobec Nor Cold Quartet. W tym drugim przypadku, ze względu na trudność w uchwyceniu pewnych brzmieniowych niuansów, niekoniecznie będzie to koncert, raczej nagranie materiału w studiu.

Pierwsza edycja Tzadika zaznaczyła się w pamięci fanów przyjazdem do Polski legendarnej Masady Johna Zorna. Jaka jest Twoim zdaniem szansa na sprowadzenie na Tzadika gwiazd tego pokroju? Moim marzeniem byłaby wizyta duetu Wadada Leo Smith/Jack DeJohnette z materiałem z płyty „America” wydanej w Tzadik Records. Powiedzmy jako element Nowego Wieku Awangardy na Tzadik Poznań Festival.

Dwa lata temu było bardzo blisko sprowadzenia Wadady. Miały być trzy koncerty w Polsce, w składzie z Kerstenem Osgoodem i Markusem Rojasem. Niestety, akurat wtedy słynna chmura pyłu wulkanicznego z wulkanu na Islandii uniemożliwiła przylot Wadady do Europy. Akcje tego typu oczywiście potencjalnie są możliwe, ale tu wchodzimy w subtelne szczegóły. Każdy średnio rozgarnięty człowiek zdaje sobie sprawę, że taki festiwal jak Tzadik nie jest tym samym co przykładowo festiwal filmowy czy festiwal flamenco, które tak naprawdę mogą się samofinansować. A pech chce, że właśnie na takie festiwale asygnuje się bardzo duże środki budżetowe. Jest możliwość powrotu na Tzadiku do formuły z „gwiazdami”, ale tylko wtedy, jeśli osoby decydujące o wydatkowaniu publicznych pieniędzy zdobędą się na wyobraźnię, która jednoznacznie podpowie im, że taki festiwal jak Tzadik, w takim kraju jak Polska nie ma możliwości sfinansowania się bez środków budżetowych. I jeśli już wybierać, komu taką dotację przyznawać, to chyba jednak takim festiwalom, które penetrując pozornie niszowe rejony kulturowe, w znaczący sposób wprowadzają do przestrzeni publicznej bardzo ważne wartości czy problematykę. Bo wydaje mi się, że jeśli już podejmie się taką decyzję, to ten festiwal filmowy czy festiwal flamenco, który dostanie mniejszą dotację, i tak będzie całkiem dobrze działał, natomiast bez wspomnianych pieniędzy samorządowych, rządowych, miejskich festiwalu taki jak nasz może po prostu zabraknąć. I już nawet nie chodzi o to, że nie będzie gwiazd, tylko nie będzie samego festiwalu.

A co ze sponsorami prywatnymi?

Organizujemy ten festiwal szósty raz, od wielu lat szukamy na ten cel pieniędzy, również w sektorze prywatnym. Akurat tutaj mam jednoznaczny zwrot informacji od potencjalnych mecenasów-firm prywatnych. Otóż okazuje się, że prawie żadna firma w Polsce nie chce, aby jej logo, nazwa występowała w kontekście festiwalu kultury żydowskiej. Wystarczy spojrzeć na festiwale o podobnym profilu, ja te organizowane w Krakowie czy Warszawie, i zwrócić uwagę na to, kto figuruje tam jako sponsor czy mecenas. Albo są to fundacje zagraniczne, albo instytucje kultury – samorządowe czy rządowe. To nie przypadek. Nie zarzucam nikomu antysemityzmu, od tego jestem jak najdalszy, stwierdzam tylko, że następuje jakaś autocenzura potencjalnych sponsorów, a jeśli każdy z nich ma do wydania określoną kwotę i do wyboru kilka/kilkanaście festiwali, wybierze raczej bezpieczny, nie budzący kontrowersji, raczej rozrywkowy, taki jak Dolina Charlotty na przykład.

Twoje marzenia związane z festiwalem?

Moje marzenia zawarte są w programach, które co roku piszemy i które są częścią naszych aplikacji do konkretnych instytucji kultury. Są to działania z udziałem międzynarodowych muzyków w bardzo oryginalnych projektach związanych z kulturą polskich Żydów. Ten aspekt najbardziej mnie interesuje. W sumie już od trzech lat przygotowujemy pewien projekt, gdzie zaproszeni zagraniczni muzycy mieliby stworzyć coś, co byłoby swoistym łącznikiem pomiędzy językiem międzynarodowym a polskim. I jednocześnie nie będzie to związane z żadnym Rokiem Chopinowskim, Komedowskim i jakimkolwiek innym. Przyszłość pokaże.