Jazz jest gatunkiem niesamowitym – rozmowa z Piotrem Orzechowskim „Pianohooliganem”

Autor: 
Maciej Krawiec
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Twoje ostatnie miesiące należały do bardzo intensywnych – za Tobą między innymi czas spędzony w Ekwadorze, gdzie występowałeś z Perico Sambeat Quintet i triem Daniela Toledo, zaś niedługo potem wróciłeś do koncertowania z programem z płyty „15 Studies For The Oberek”. Opowiedz pokrótce najpierw, jak minął Ci czas w Ameryce Południowej.

To była trasa, na którą złożyło się kilka koncertów oraz warsztaty na tamtejszym uniwersytecie San Francisco De Quito, którego muzyczny wydział należy do Berklee i jest czymś w rodzaju „rozbiegówki” dla młodych muzyków przed Bostonem bądź Walencją. Muzyczne spotkania z Perico i Danielem to powrót do stylistyki jazzowej rozumianej jako tej wywodzącej się z kolektywu – zmniejszana więc jest rola jednostki na rzecz całości. Perico Sambeat to muzyk który lubi czuć się liderem, jego zespół to więc tradycyjny jazzowy kwintet: saksofon jako instrument główny, zaś partnerzy mają za zadanie go wspierać i od czasu do czasu zaprezentować coś od siebie. Jeżeli chodzi o samą muzykę, to jest to jazz mainstreamowy, hard bop z elementami hiszpańskimi, lecz również z tymi przyniesionymi z innych krajów. Perico interesuje się muzyką arabską, bałkańską, najróżniejszymi skalami. Jest przy tym niezwykle wyczulony na zawartość harmoniczną akordów.

A czy jako lider akceptuje odstępstwa od nadanej przez siebie struktury?

Te odstępstwa trzeba zawsze wymuszać, gdyż one nadają dodatkowego koloru, wprowadzają coś nieprzewidzianego, co jest w jazzie aprobowane. Jeśli dużo się z początku ustali w kwestii konstrukcji utworu, to powstanie ryzyko, że nie wyjdzie się już poza te założenia – będzie ich bowiem za dużo i nie pojawi się potrzeba fantazjowania. W takim gąszczu trzeba więc fantazjować umiejętnie, z wyczuciem dodawać coś od siebie, a do tego potrzebne jest dobre poznanie materiału. Gdy gram czyjąś muzykę, zawsze staram się sprostać wymaganiom, które stawia przede mną kompozycja; poznając ją, zadaję sobie pytanie co kompozytor chciał poprzez nią przekazać. Z kolei to, co twórca myśli o kompozycji już po latach, jest dla mnie mniej istotne. Zasadnicze jest bowiem to, co sobie myślał gdy komponował; co wtedy chciał przekazać, tworząc. Jego aktualna interpretacja jest u mnie niższym miernikiem przekazu muzycznej treści i taką hierarchię uważam za właściwą.

Czy były jakieś tarcia między Tobą a nim na tle tego właśnie, na ile możesz sobie u jego boku pozwolić jako improwizator?

Tarć nie było, gdyż z drugiej strony staram się sprostać oczekiwaniom lidera, może nie zawsze w sposób konwencjonalny. Próbuję dołożyć coś od siebie taką metodą, aby kompozytor z jednej strony był zaskoczony jednocześnie czując, że to co robię wzbogaca jego muzykę, a nie nią wstrząsa. Tak przynajmniej postąpiłem tym razem i myślę, że ten wspólny koncert z Perico można uznać za udany.

 

A jak opiszesz muzykę Daniela Toledo i wasze wspólne granie?

W triu Daniela gramy muzykę o mocnych wpływach ekwadorskiego folku, R'n'B i naturalnie jazzu. Jego podejście do muzyki daje mi przestrzeń do uzewnętrzniania uczuć, które nieczęsto przemycam do innych składów czy do improwizacji solowej. Jest to muzyka uspokojona, bardzo delikatna, nastawiona na subtelne obszary osobowości. Cenię sobie to trio.

Po tych doświadczeniach zespołowych wróciłeś do wykoncypowanej już w pełni przez siebie muzyki z płyty „15 Studies For The Oberek”. Jak ewoluuje ten materiał? Domyślam, że na koncertach nie odgrywasz płyty...

Nie, nie odgrywam, z biegiem czasu na koncertach muzyka odrywa się usilnie od schematów. Tak było też z materiałem z mojego pierwszego solowego albumu „Experiment: Penderecki”. Przygotowując się do nagrania oberkowych studiów konstruowałem pewne całości, swoiste szkielety, z których zarówno w studiu, jak i w trakcie koncertów staram się wydostawać. One jednak wciąż są silne, dość stabilne, bo w nich samych zawartych jest dużo emocji, jak również konkretnej, przygotowanej treści, która mówi na temat tej formy tańca. Te stałe fragmenty są poukładane tak, że często zakładają powtórzenia, a one z kolei prowokują mnie do reinterpretacji kolejnego fragmentu. Często materiał ewoluuje w ten sposób, lecz podczas koncertów mają miejsce różne inne przeobrażenia – z pewnością obecność tych przygotowanych struktur będzie z czasem coraz trudniej zauważalna.

A jak zróżnicujesz Twój stan umysłu gdy grasz solo z tym, który jest Twoim udziałem występując w zespole?

Powiem o doświadczeniach muzycznej współpracy w High Definition. Muzyka, jej emocjonalna zawartość, przekaz, nie jest odzwierciedleniem nas, muzyków, lecz tego, co się między nami dzieje w trakcie grania. Naszym wspólnym celem jest ów przekaz, dźwiękowa struktura tworząca się dzięki naszym intencjom, ale przecież te intencje się między sobą różnią. W danym momencie wszyscy chcemy oddać jedną myśl, pracujemy więc na ten cel, ale każdy z nas do jego realizacji używa odmiennych środków, również inaczej go interpretuje. A więc trzeba przyznać, że nigdy do końca nie wiemy, co dokładnie robimy, cztery indywidualności zmagają się by tę indywidualność finalnie odrzucić na rzecz indywidualności nowej, czyli zespołu. Co za tym idzie, grając w kwartecie czuję dużą odpowiedzialność nie tylko za to co robię ja, ale też za wkład pozostałych muzyków, gdyż dopiero wszystkie cztery partie kreują przekaz. Aby ten mechanizm zaczął działać należy zdobyć się na silną świadomość całej warstwy muzycznej chwili obecnej, a nie ulegać na przykład małym wewnętrznym pokusom aby koniecznie rozwinąć jakiś motyw, rozbuchać coś co się przed chwilą stało, tylko najpierw starać się ogarnąć obraz całości. To za nią bowiem będziemy później odpowiadać. To są zupełnie inne zależności niż w wypadku grania solowego, które jest, a przynajmniej tak wydaje się na początku, szczerą i samotną wypowiedzią.

 

Wydaje się?

Wydaje się, ponieważ w moim przypadku chcę przekazywać coś więcej aniżeli jakieś użalanie się czy uzewnętrznianie mojej emocjonalności. W improwizacji solowej ważny jest dla mnie temat, bo on nakłania mnie do kreowania opowieści. To ja opowiadam, tam są moje emocje, ale to są w gruncie rzeczy opowieści o wartościach, które staram się przekazywać poprzez moją osobę.

Jakie wartości masz na myśli?

Wartości żywe, czyli te, które wirują i te które odbieram chcąc nie chcąc za pomocą muzyki.

A to nie są emocje właśnie?

Emocje wartościom jedynie towarzyszą.

A więc rozgraniczasz emocje od owych wartości.

Rozgraniczam, gdyż poprzez skupienie i świadomość staram się podczas koncertu ujarzmiać ten emocjonalny wulkan, który we mnie drzemie. Nie chcę dawać upustu tym emocjom naraz, wolę konstruować pewną opowieść dla słuchacza, gdzie znajdzie się miejsce na takie zjawiska jak opanowywanie się, rozluźnianie, wielkie napięcie czy pasja. Tego nie da się osiągnąć poprzez danie sobie upustu już na samym początku. Jednocześnie, nie jest moim celem tworzenie czegoś całkiem odseparowanego od mojego wnętrza; ma to być szczera wypowiedź, dotykająca jednak różnych tematów. Nieustannie myślę, jaką formę te moje zamierzenia mają przybierać i jak przekazać to, czym chciałbym się aktualnie podzielić. Wspomniane przeze mnie wartości ujawniają się w przestrzeniach między tymi tematami – to puenty, które się z ich zestawienia wyciąga. Jeżeli miałbym je nazywać, to byłoby to trudne zadanie. Po to właśnie jest muzyka, żeby przekazywać takie wartości, których słowami wyrazić się nie da.

I jak te generalne założenia mają się do Twojego programu z oberkami?

To jest dla mnie szczególny krok, bardzo z tym tematem powiązany. Tutaj starałem przeniknąć do wnętrza tańca, który zaczął mi z czasem mówić coś o mnie.

O Twojej kulturze?

Tak. Odnajdywałem zarówno w sobie, jak i w samej formie oberka pewne treści, które starałem się łączyć, zestawiać, pokazywać że są one spójne. Bardzo ciekawiło mnie jak ta muzyka kiedyś przybrała taki a nie inny kształt. Niezwykłe dla mnie było to, że na różnych obszarach Polski muzyka ludowa była, pomimo wszelkich różnic, zbliżona do siebie. Interesowało mnie wnętrze tej muzyki, która była ściśle związana z emocjonalnością oraz charakterem człowieka. Nie była ona tworzona ku czci ani na wzór czegoś, ale miała być wyrazem wnętrza. Mnie w ogóle interesuje w każdej muzyce wnętrze twórcy i tak samo było z jazzem, nad którym wiele się zawsze zastanawiałem – on gdzieś, kiedyś się narodził, wypływał z jakiegoś wnętrza. Od momentu powstania przebył pewną podróż poprzez różne gatunki i niejako udowodnił, że tak naprawdę gatunkiem nie jest, przeciwnie, to on potrafi zarazić każdy inny gatunek. Jest więc jazz pewną ideą, stanem ducha, który prowadzi dany gatunek w stronę, w którą – mam takie wrażenie – nie podążał wcześniej. Te zbieżności pomiędzy muzyką folkową a jazzową dały mi bardzo dużo do myślenia.

Zatem świadomość historii, tradycji, ewolucji gatunków, ich definicji jest dla Ciebie ważna.

Oczywiście, każdy musi poznać tę historię, aby mniej więcej usystematyzować sobie chronologię gatunków następujących po sobie, ale najistotniejsze jest i tak to, do czego dojdziemy sami, o ile w ogóle chcemy się tym zajmować. Już jako bardzo młody adept słuchałem jak jedna persona nazywa jazzem coś, czego druga nigdy by tak nie określiła, a obie to przecież nie byle kto. Z tego wysnułem taki wniosek, że trzeba samemu dochodzić do swojej wersji, a nie optować za jakąś stroną, jak to się robi na przykład w polityce. W wypadku sztuki należy myśleć samodzielnie, poprzez namysł i obcowanie z nią dojść do swojego zdania na jej temat; wtedy ma się szansę zbliżyć do tego, czym ona w istocie jest.

 

Powiedziałeś, ze muzyka wyraża to czego nie da się zamknąć w słowach, ale widzę że Ty lubisz mówić o muzyce i szukać słów, aby o niej opowiadać.

Gdybyśmy przestali zadawać pytania moglibyśmy zboczyć na ścieżkę ignorancji. Jeśli czegoś nie można ubrać w słowa należy konsekwentnie próbować dalej.

A czy w Twoim życiu pojawił się kiedykolwiek cień myśli, byś zajął się czymś innym niż muzyką?

W czasach liceum myślałem o reżyserii. Wygraliśmy nawet z grupą znajomych konkurs na film, drzemał w tym prawdopodobnie jakiś potencjał. W pewnym momencie uznałem jednak, że należy skupić się na muzyce. Inaczej byłbym tylko kimś w rodzaju eksploratora różnych dziedzin, co oczywiście można robić i ja w jakimś sensie dalej to robię, ale już nie z pozycji twórcy.

A czy lubisz słyszeć muzykę improwizowaną w filmach?

Jeśli mówić o jazzie, to z jakiegoś powodu w większości przypadków bardzo dobrze wpisuje się on w obraz. Na przykład taki jazz mainstreamowy, akustyczny. Nie tylko w obraz zresztą. Przecież jeśli by odtworzyć muzykę jazzową gdziekolwiek, w restauracji czy klubie to z jakiegoś powodu ona po prostu się dobrze do wszystkiego klei, niemal wszystkim odpowiada. Z jakiegoś powodu jazz został wcielony do akademii muzycznych i jest tam wykładany, z jakiegoś powodu też zajął on bardzo wysoką pozycję kulturową wyrafinowanej muzyki zaraz obok muzyki klasycznej. Jazz jest gatunkiem niesamowitym, choć jak powiedziałem wcześniej, nie wydaje mi się on zawierać jakichś konkretnych gatunkowych cech. Podobnie zresztą trudno jest mówić o klasyce jako o gatunku. Teraz narodziło się bardzo wiele gatunków i wszystkie je zestawia się ze sobą na równi. Kiedyś w muzyce, tak jak i w społeczeństwie istniała hierarchia, wszystko podlegało muzyce poważnej, na drugim końcu usytuowana była muzyka folkowa, zaś gdzieś pomiędzy leżakowała rozrywka. Teraz ta ostatnia nabrała piany w usta uzurpując sobie pierwsze miejsce, podzieliła się na wiele kategorii i ten system kategorii wydaje się sięgać już nawet klasyki. Wydaje się więc, że każdy gatunek jest sobie równy, tymczasem możemy naocznie zaobserwować, że jazz od jakiegoś czasu z impetem przedziera się przez te muzyczne labirynty, i pomimo braku powszechnego przywileju medialnej promocji zdobywa uznanie i powoduje artystyczne spustoszenie – jest bowiem muzyką wolności, inicjatywą oddolną.

Nie zawierzasz więc tym, którzy mówią, że jazz umiera oraz że zdolność ludzi do skupienia się na nim zanika. Jeżdżąc po świecie nie dostrzegasz tego, żeby jazz nie interesował?

Jeżeli jazz gdzieś na świecie nie interesuje, to najczęściej silna jest tam muzyka ludowa. Po prostu. Jeśli z kolei w dużych miastach jazz jest silny, to dlatego, że zanika tam muzyka ludowa i związana z nią kultura. Ta zależność jest żywa z tego powodu, że jazz pobudza podobne pokłady emocji, opowiada o podobnych stanach umysłu co folk, z tym że są to stany ludzi nowych, wychowanych w zupełnie innym świecie. Jazz nie może umrzeć. Musiałby nastąpić jakiś całkowity przewrót, aby tak się stało. On się w swoim tempie rozwija i moim zdaniem to, co teraz obserwujemy to dopiero początek drogi, jaką ma do przebycia. Jazz przeszedłszy przez te wszystkie gatunki znajduje się obecnie w punkcie, który wcale nie jest zamieraniem, lecz okresem odszukiwania tego, co zatracamy, czyli formy. Nowej formy. Jeszcze nie wiemy jakiej. Taka jest moja wizja tego co się teraz dzieje z jazzem.

 

A czy identyfikujesz się z tym, co dzieje się teraz na polskiej scenie jazzowej? Czy między Twoimi młodszymi i starszymi kolegami po fachu jest jakiś dialog, wymiana, dyskusja?

Odczuwam silną energię płynącą z tego, co wszyscy robimy. Oddziałujemy na siebie każdym realizowanym projektem muzycznym. Tworzy się duże napięcie, szczególnie między młodymi muzykami. To bowiem ludzie, którzy prą do przodu i dowodzą tego, że w Polsce dzieje się bardzo wiele w zestawieniu nie tylko z dużymi ośrodkami europejskimi, lecz także tymi za oceanem. Nie sądzę jednak, byśmy sami sobie szybko z tego zdali sprawę, ponieważ my najczęściej potrzebujemy aprobaty ze strony kogoś z zewnątrz, by docenić to co dzieje się u nas.

Czy aby na pewno? Przecież chodząc na koncerty, obserwując naszą scenę, widać wyraźnie, że dzieje się w Polsce bardzo dużo i ta nowa fala polskich muzyków ma wiele do przekazania.

Tak, ale wciąż mamy wrażenie, że to co dzieje się tutaj jest tylko przedsmakiem działalności innych, dalekich ośrodków. Sądzimy, że bycie aktywnym tutaj ma charakter wyłącznie lokalny, a dopiero tam w świecie to wszystko dzieje się na poważnie. Nie zdajemy sobie sprawy, że to co tutaj robimy jest dla jazzu wyjątkowo istotne, zwłaszcza w tym momencie dziejowym. A moim zdaniem to, co tutaj robią młodzi ludzie, jest chyba najbardziej prężną falą aktywności jaka obecnie ma miejsce na świecie. Mamy na przykład w zwyczaju śledzić to co się dzieje w Ameryce: obserwujemy, że ten muzyk zrobił tak, a inny zrobił tak. Do tych, którzy są na szczycie ankiety w „Downbeat” podchodzimy z namaszczeniem i to nas motywuje, żeby albo zrobić tutaj coś w odmienny sposób, ewentualnie – to gorszy przypadek – kopiujemy dane zjawisko. Inni nie patrzą na nich, patrzą gdzie indziej, jeszcze inni się od wpływów odcinają. Najważniejsze jest to, że iskrzy – mam nadzieję, że kiedyś wszyscy zobaczą jak bardzo i to zmotywuje ich to większych przedsięwzięć.

 

Większych, to znaczy jakich?

Czyli opartych jeszcze bardziej na własnych inspiracjach, osobistych bądź kulturowych. Jeżeli opieralibyśmy się wyłącznie na tym co robi się gdzie indziej, efekty byłyby sztuczne i marne.

 

Nie chcę pytać Cię o Twoje inspiracje, bo to być może najbardziej banalne z pytań, które można zadać artyście. Jestem jednak ciekaw, czy istnieją ludzie, miejsca, lektury, dzieła sztuki, które są dla Ciebie czymś w rodzaju dyżurnych okien na coś, co ma szansę odbić się w Twojej muzyce; obiekty, które swym duchem i głębią stymulują Cię do tworzenia.

Do tworzenia motywuje mnie myślenie. Ono przydaje się jeśli poprzez obcowanie ze sztuką, malarstwem, architekturą, filozofią trzeba wyłonić pewne syntezy.

I z muzyką na pewno również.

Oczywiście, ostatnio głównie z muzyką ludową różnych krajów. Ileż ona przekazuje informacji, to coś niesamowitego. Zwłaszcza kontakt z muzykami folkowymi – z Mongolii, Ekwadoru czy Tajwanu – jest czymś na pograniczu przeżycia prawdziwie mistycznego: nie dość, że przekazują oni swoje własne przeżycia, to jeszcze są nośnikiem tego czym żyli artyści przed kilkuset laty. Dokładnie tak samo było z oberkiem – badając go, docierałem do czegoś, co nie wiem kiedy powstało, zatem materia ta wymagała ode mnie bycia wyczulonym, skupionym i ostrożnym. Inne podejście mam naturalnie do muzyki nowej, której też słucham niemało. Tutaj skupiam się nie tyle na gatunkach, co jednostkach. Zdarza się, że jest to muzyka elektroniczna, klasyczna, jazzowa też, choć raczej sprzed kilku dekad: ostatnio przede wszystkim Monk i jego mocno skondensowany przekaz, ale także Barry Harris, Wynton Kelly...

Pianiści.

Tak, pianiści, którzy mają podobną relację do dźwięków i instrumentu, ale nie słucham ich przez wzgląd na ich styl grania, ale na ich emocjonalność i życie wewnętrzne. Fascynujące jest dla mnie, dlaczego niektórzy z nich byli ludźmi poukładanymi, a inni wręcz przeciwnie, i jak ma się do tego ich twórczość. Poprzez namysł nad tym staram się lepiej odczytać ich muzyczne testamenty.

Zakładam, że tak intensywne życie podróżującego po świecie muzyka jak Twoje wymaga poukładania. Jak radzisz sobie z wydobywaniem metafizyki na scenie wobec uciążliwej pewnie nieraz fizyczności podróży?

Trzeba być wytrenowanym, żeby móc uspokoić się w każdym momencie. Dla mnie jest to nieodzowne, gdyż pragnę by każdy mój koncert był wydarzeniem szczerym, a przez to cokolwiek znaczącym. W przeciwnym razie moje muzykowanie nie miałoby sensu. Same podróże oczywiście bywają męczące, ale w efekcie przede wszystkim kształcą, otwierają na obce kultury i typy rozumowań.

 

Na zakończenie chciałbym zapytać Cię o to, czym artystycznie teraz przede wszystkim żyjesz.

Mówiłem już o pobycie w Ekwadorze. Wciąż bardzo ważnym projektem są oberki, z którymi w różne miejsca jestem zapraszany. Ostatnio wykonałem koncert klawesynowy Henryka Mikołaja Góreckiego na Rhodesie z Motion Trio w Krakowie. Głównie jednak moje myśli skupione były na nagrywaniu nowej płyty z High Definition, które wypełni moja aranżacja „Bukolików” Lutosławskiego.

To program, który eksplorujecie już od pewnego czasu.

Tak, i on przez ten czas bardzo ewoluował. Płyta będzie wydana na jesieni tego roku, do tego momentu mamy czas na dokładne zaplanowanie trasy koncertowej – na chwilę obecną wiemy, że oprócz polskich ośrodków odwiedzimy także Stany Zjednoczone, Kanadę i Węgry.

A czy przewidywani są jacyś artyści gościnni na Waszych koncertach?

Na pewno, choć wciąż zastanawiamy się nad nazwiskami. Mamy pewne typy, ale na razie jest za wcześnie by o tym mówić.

 

 

Masz na swoim koncie również koncerty w duetach – na przykład z Adamem Bałdychem czy Marcinem Maseckim. Planujesz kontynuowanie podobnych przedsięwzięć?

Z całą pewnością. Jest kilku muzyków, z którymi gra w duecie bardzo mnie interesuje. To wirtuozi, którzy potrafią sprostać nie lada zadaniu; część z nich poznałem na studiach w Berklee College.

Cóż, z wielkim zainteresowaniem oczekuję zatem tego, co w Twoim wykonaniu przyniosą najbliższe miesiące! Dziękuję Ci bardzo za rozmowę i życzę pomyślności w realizacji Twych zamierzeń.

Dziękuję.