Attila Zoller - wielkość zapomniana - część pierwsza

Autor: 
Jackson Heights / tłumaczenie Zuzanna Karaś

Wymieńmy słynnych węgierskich muzyków. Pierwsi, którzy przyjdą do głowy to mam nadzieję kompozytorzy Franciszek Liszt i Bela Bartok, z większym trudem przypomnimy sobie Gyorgych Ligettiego, czy Kurtaga,  ale co się dziwić to kompozytorzy muzyki współczesnej, a o tych chętniej mówimy niż ich słuchamy. Już lepiej idzie nam z Franciszkiem Leharem – przecież jemu zawdzięczamy ot choćby „Wesołą Wdówkę”. Potem są dyrygenci. Tu gwiazdy wielkie: sir Georg Solti, Ferenc Fricsay czy Eugene Ormandy, Georg Szell albo Fritz Rainer. Ale są jeszcze wirtuozi instrumentaliści. Tych też jest całkiem sporo. Mistrzowie klawiatury fortepianowej Zoltan Kocis, Gyorgy Cziffra, Zoltan Kocis, Andreas Schiff, Geza Anda. Co bardziej pamiętliwi wymienią Lili Kraus, albo skrzypka Josefa Szigetti i niemniej słynnego wiolonczelistę Janosa Starkera. Najprędzej jednak wydusimy z siebie grupę OMEGA, bo przecież to oni śpiewali o „Dziewczynie o perłowych włosach”. O jazzmanach ani mru mru. Fakt nie było ich wielu. Ale to nic bo był  Attila Zoller - gitarzysta, improwizator, kompozytor, kostruktor instrumentów i gitarowych przystawek, człowiek dla jazzowej gitary tak jak ważny, tak niepamiętany. Zamiast więc pisać o nim króki tekst w dniu urodzin, poczytajmy długi wywiad, jakiego udzielił na kilka dni przed śmiercią Jacksonowi Heightsowi z Cadence Magazine. Życie Attili Zollera było burzliwe i pełenej wspaniałęj muzyki, niech więc opowie o nim sam. Oto część pierwsza wywiadu.

 

CAD:  Rozumiem, że urodził się Pan 13 czerwca 1927 roku.

AZ: Tak, 13 czerwca w Wyszehradzie (Węgry).

CAD:  Czy Pana rodzina była muzykalna?

AZ: Tak, mój ojciec był. W zasadzie cała moja rodzina także. Moja siostra grała na skrzypcach. Za to moja matka, grała trochę na pianinie oraz śpiewała. Mój tata był profesjonalnym nauczycielem. Miał zamiar być skrzypkiem koncertowym jednak nie grał żadnych koncertów. To był jeden z jego głównych celów. W każdym razie, mieszkaliśmy w miasteczku poza Budapesztem, gdzie uczył mój tata.

CAD: Gdzie uczył Pana ojciec?

AZ: Przed wojną w konserwatorium w Budapeszcie. Zaczął uczyć mnie gry na skrzypcach kiedy miałem cztery lata, a później w wieku dziewięciu lub dziesięciu lat grałem już na trąbce. W szkole średniej, aż do siedemnastego roku życia grałem na trąbce w szkolnej orkiestrze. Właściwie to wybrałem trąbkę i później zaczęłam pobierać lekcje. Kiedy poszedłem do pierwszej klasy liceum, dołączyłem do szkolnej orkiestry.

CAD: Jaki rodzaj muzyki wtedy Pan grał?

AZ: Muzykę Bartoka i Kodaly’ego- wie Pan węgierskie klimaty.

CAD: Czy zaczął Pan grać na gitarze po skończeniu szkoły średniej?

AZ: Po wojnie. W czasie wojny wciąż grałem na trąbce.

CAD: Kiedy ukończył Pan szkołę średnią?

AZ: Wojna zmusiła mnie do zakończenia edukacji w 1945 roku. Następnie udałem się do Budapesztu i rozpocząłem pracę. Na Węgrzech panowało wtedy spore zamieszanie.

CAD: Jakie były warunki na Węgrzech podczas wojny?

AZ: Przez ostatnie kilka miesięcy, stacjonowało tam wojsko. Niemcy przejęli władzę po czym wkroczyli Rosjanie. W skrócie nastąpił wielki chaos.

CAD: Jak to na Pana wpłynęło?

AZ: Właściwie byłem ciągle w moim rodzinnym mieście Wyszehradzie i musiałem to wszystko jakoś przetrwać.

 

CAD: Chodził Pan do szkoły średniej tak długo jak było to możliwe?

AZ: Nie, było to dla mnie bardzo ciężkie. W listopadzie, wysłali nas do domu więc nie było możliwości dalszej nauki. W maju następnego roku, pierwszy raz pojechaliśmy do Budapesztu. Wtedy właśnie przez pięć miesięcy nie chodziłem do szkoły. Był to dla mnie bardzo ciężki okres. Wkroczyli żołnierze. Podczas ich pobytu zacząłem grać na gitarze. Zwykle upijali się, jeśli byłem niedaleko kościoła wszystko było w porządku. Więc starałem się być blisko kościoła.

CAD: Grał Pan dla żołnierzy w kościele czy poza?

AZ: Grałem sporo w kościele. Właściwie to się tam wychowałem. Mieszkałem tuż obok kościoła. Mam na myśli to, że nasz dom znajdował się na placu przy kościele.

CAD: Czy grał Pan na gitarze, aby zapewnić rozrywkę żołnierzom?

AZ: Tak. Przychodzili i grali razem ze mną. Niektórzy z nich grali na akordeonie, a później graliśmy razem na akordeonie i gitarze. Właśnie pojąłem akordy. Słyszałem je. Z moim słuchem byłem w stanie stworzyć z poszczególnych akordów melodie, które znałem. To normalne, można się tego nauczyć.

CAD: Czy byli to niemieccy czy rosyjscy żołnierze?

AZ: To byli Rosjanie. Niemcy byli już tam wcześniej. Jednak ja nauczyłem się grać na gitarze wraz z przybyciem Rosjan.

CAD: Czy była wtedy obecna przemoc?

AZ: Odrobina przemocy, jednak nie za wiele. Zdarzały się gwałty- rozumie Pan, żołnierze krążący w poszukiwaniu kobiet. Brali w posiadanie cokolwiek chcieli. To nie miało nic wspólnego z moją karierą jazzową. Udałem się do Budapesztu, gdzie później grałem w zespole. W przeciągu kilku następnych miesięcy grałem również w Wyszehradzie ze znakomitym akordeonistą, którego spotkałem w Budapeszcie.

CAD: Tabanyi Pinoccio?

AZ: Tak! Skąd Pan wie o Tabanyim?

CAD: Czy w zespole był jeszcze ktoś inny?

AZ: Tak, w zespole był także basista oraz czasem pianista. Klarnecista również grał. Jednak głównie był to akordeon, bas oraz gitarowe trio.    

CAD: Gdzie graliście?

AZ: W restauracjach. Byliśmy umówieni, aby grać tam każdego wieczoru przez kilka miesięcy. W 1946 roku zacząłem być bardziej rozpoznawalny w Budapeszcie. Latem 1946 lub 1947 roku udaliśmy się nad wielkie jezioro Balaton. Jedziesz tam, zatrudnić się podobnie jak do Catskills. Był to zwykły zarobek. Zresztą nieważne, niech mnie Pan zapyta o coś istotnego.

CAD: Ależ to jest istotne! Kiedy udał się Pan do Wiednia?

AZ: W 1948 roku pojechałem do Wiednia gdzie zainteresowałem się jazzem.

CAD: Czy nastąpiło to z Verą Auer?

AZ: Tak, spotkałem Verę Auer na rewii w Wiedniu. Grałem na basie, a następnie na kontrabasie. Vera zajęła się akordeonem. Tak zaczęła się przygoda z moją akordeonową zdobyczą. (Śmieje się)

CAD: Jak ją Pan spotkał?

AZ: Jest to kolejna zabawna historia. Tabanyi, który był wtedy na Węgrzech dostał z firmy Hohner specjalnie zrobiony akordeon. Został on niestety, pod koniec 1947 lub na początku 1948 roku, skradziony. Ja wybierałem się wtedy do Wiednia, a ta kobieta na scenie grała Bacha, rapsodię - muzykę klasyczną na akordeonie. To było jak orkiestra! I wtedy zobaczyłem, że był to ten sam akordeon, a na nim ten sam numer, który miał Tabanyi. Pomyślałem wtedy, że ktoś ukradł go w Budapeszcie, a następnie sprowadził do Wiednia. „Skąd wzięłaś ten akordeon?”- zapytałem. Udałem się do jej przebieralni i tak właśnie się spotkaliśmy. Opowiedziałem jej historię o akordeonie Tabanyiego, a ona wtedy odpowiedziała: „Znasz Tabanyiego!”. Wtedy ja odparłem, że rok z nim pracowałem. Wtedy wyznała mi, że jest on jej wielkim idolem i tym podobne rzeczy. Tak się zgadaliśmy, co więcej ona również była zainteresowana jazzem. Mam na myśli, nie sposób w jaki Tabanyi grał. A ja przez rok wspólnego grania z nim znałem wszystkie jego zagrywki.

CAD: Gdzie Vera słuchała jazzu?

AZ: Vera słuchała wszystkich typów jazzowych zespołów. Od zawsze chciała grać jazz. Więc kiedy się spotkaliśmy, utworzyliśmy ponownie trio razem z moją gitarą. Miała też smykałkę do biznesu, więc mogła nam zorganizować dużo koncertów. Graliśmy wtedy w amerykańskich klubach. Dodaliśmy do zespołu bas, później fortepian oraz bębny. Zostałem z nią do 1953 roku. Graliśmy głównie w Wiedniu, ale w 1951 roku udaliśmy się również na trzy miesiące do Turcji, a konkretnie do Istambułu. Dzięki jej grupie miałem pierwszy raz do czynienia z jazzem. Joe Zawinul również z nami grał. Akompaniował nam później na pianinie, a Hans Solomon na altówce i klarnecie. Graliśmy potem utwory swingowe oraz podobne do tych z  płyt George’a Shearinga. Następnie graliśmy muzykę Lenniego Tristano - kilka rzeczy, które usłyszeliśmy z nagrań. To był początek. Kiedy pierwszy raz usłyszałem trio King Cole z Oscarem Moorem i Slamem Stewartem… Usłyszałem to nagranie już w Budapeszcie, ale tak naprawdę pierwszy raz zafascynowałem się jazzem w Wiedniu. Usłyszałem tam pierwszy raz Tristano oraz Mulligan. Potem kiedy dotarłem do Stanów Zjednoczonych, usłyszałem również Clifforda Browna oraz Maxa Roacha. Kompletnie oszalałem na ich punkcie. Oderwali mnie oni od cool jazzu. Muzycznie, nie było to zbyt dobre. Jednak brzmienie Lee Konitza jakoś już do mnie przylgnęło, a był on dla mnie idolem improwizacji. W 1955 roku spotkaliśmy się w Kolonii, w Niemczech i kiedy podszedłem od razu się zaprzyjaźniliśmy. Poznałem też jego rodzinę. Teraz ponownie się ożenił i mieszka w Niemczech. Był rozwodnikiem przez dłuższy czas, potem zmarła jego druga żona. Tak czy inaczej, byliśmy od zawsze przyjaciółmi, razem też nagrywaliśmy. W 1968 roku, nagraliśmy płytę wydaną przez MPS (Musik Produktion Schwarzwald), którą nazwaliśmy „Zo- Ko- Ma”. Grałem potem na całym świecie. Dalej w 1958 roku zaczęliśmy grać z Tonym Scottem. Kiedy grałem w jego zespole, miałam szansę grać z Billem Evansem, Jimmym Garrisonem oraz Petem LaRocą. Bill Evans był częścią zespołu Tony’ego. Wydarzyło się to wszystko kiedy Scott LaFaro przyszedł w poniedziałkowe popołudnie na jedno z naszych przesłuchań, a tam usiadł z Billem. Tak, było to przyjemne. Później miałem zaszczyt grać także z Chico Hamiltonem oraz Herbie Mannem.

 

CAD: Czy przyłączył się Pan do grupy Jutty Hipp po opuszczeniu zespołu Very?

AZ:  Z Juttą zdarzyło się to wszystko we Frankfurcie. Od razu się zaprzyjaźniłyśmy. Poznaliśmy się w pewnym zwykłym klubie. Grali tam muzykę z Nashville - rzeczy typu „Steel Guitar Rag” (Śmieje się). Był to klub NCO i przebywali tam głównie żołnierze. Było to dla mnie niesamowite doświadczenie. Grał tam również akordeonista, który znał wszystkie brzmienia. Niestety już nie pamiętam jego nazwiska. Jutta grała na pianinie. Później zaangażowałem się w grę z innymi zespołami gdzie mogłabym zarobić pieniądze. Więc udałem się do Holandii z zespołem tanecznym, który był właściwie zespołem jazzowym. Grali oni wtedy swój program z muzyką taneczną. To był świetny sposób zarobienia pieniędzy. Jednak w tym momencie nie było to związane z Juttą. Po Holandii udałem się do Norymbergi. Tak zakończyła się moja letnia praca w Holandii, a kolejna rozpoczęła się na okres sześciu miesięcy. Pracowaliśmy do marca. Było to niesamowite doświadczenie i co ciekawe płacili nam trzy razy więcej niż poprzednio. Po tym udałem się do Jutty (do Norymbergi). Ona była już wtedy w Niemczech i miała ugruntowaną pozycję pianisty jazzowego. Co więcej, właściwie tylko ona w tym czasie grała w Niemczech jazz na pianie. Nie było zbyt wielu muzyków jej pokroju. Graliśmy razem w Szwecji oraz w kilku amerykańskich klubach we Frankfurcie w 1955 roku. Przybyła do Stanów w listopadzie 1955 roku. Następnie grałem w holenderskim zespole we Francji w różnych amerykańskich klubach dla żołnierzy, którzy tam stacjonowali. Kiedy skończyłem współpracę z tą holenderską grupą, przestałem na jakiś czas pracować. Podążyłem za Juttą w styczniu bądź lutym. W 1956 roku zaręczyliśmy się i mieliśmy zamiar się pobrać. Do ślubu jednak nie doszło. Niestety ostatecznie się rozstaliśmy, ale prawdą jest, że z jej pomocą nawiązałem wiele kontaktów.

CAD: Jednak to nie doprowadziło do zwiększenia ilości pracy?

AZ: Ostatecznie nie pozostałem tam. Pozostałem z nią jedynie przez dwa lub trzy kolejne miesiące. Jutta wycofała się w 1960 roku. Wiele ludzi myśli, że nagrywała ona potem ze Stanem Getzem jednak jest to wielka pomyłka. Nagrywała z Zootem Simsem. Nie sądzę, że nagrała cokolwiek z Getzem z wyjątkiem jednej melodii. Było to jej własne nagranie podczas, którego Stan zagrał jedną melodię.

CAD: Co Jutta robiła potem?

AZ: Podjęła się pracy w sklepie odzieżowym, przerabiając ubrania. Szyła spodnie i tym podobne rzeczy. Nigdy nie widziałem jej podczas pracy, ale wiem, że był to sklep krawiecki.

 

CAD: Dlaczego przestała grać?

AZ: Nie wiem. Wszyscy starali się aranżować z nią wywiady, ale nigdy nie zdradziła powodu. Po naszym rozstaniu, powróciłem do Europy, aby od razu zacząć współpracę z Hansem Kollerem. Miałem małe mieszkanko we Frankfurcie więc pomyślałem sobie, że wrócę do Niemiec, zarobię trochę pieniędzy i wrócę ponownie do Stanów. Przyjaciel miał już wtedy dla mnie telegram oznajmiający, iż mogę zacząć współpracę z Kollerem pierwszego kwietnia. Hans Koller był saksofonistą z którym współpracowała Jutta zanim się rozstaliśmy. Mieli własny kwintet. Było to w stylu kwintetów Tristano. Współpracy podjęli się wtedy Emil Mangelsdorff na saksofonie altowym i Joki Freud na tenorowym. Byli to już w tamtym momencie wysoko cenienie muzycy. Przez kolejną część roku, grałem z Hansem w okolicach Kolonii. Roland Kovacs akompaniował na pianinie, Johnny Fisher na basie, a Rudi Sehring na bębnach.

CAD: Czy rewolucja na Węgrzech w 1956 wpłynęła na Pana w znaczący sposób?

AZ: Oczywiście! Rosjanie wkroczyli czołgami, ale ja już byłem wtedy osiem lat poza krajem.

CAD: Czy Pańska rodzina była wtedy wciąż na Węgrzech?

AZ: Moja matka tak. Nigdy więcej jej nie zobaczyłem. Nie mogłem w tamtym czasie wrócić na Węgry. 1966 roku powróciłem tam ponieważ wciąż mieszkała tam moja siostra.

CAD: Czy była tam podczas rewolucji?

AZ: Tak, cała moja rodzina była tam wtedy obecna. Cztery tygodnie temu zorganizowaliśmy tam ogromną uroczystość.

CAD: Jak ma na imię Pańska siostra?

AZ: Nieważne. To bardzo trudne imię. Nie będzie Pan wiedział jak to wymówić. Musi mi Pan wybaczyć, naprawdę nie znoszę udzielać wywiadów. Nie znoszę! Mam ponad 70 lat i nie rozpocząłem właśnie swojej kariery. Teraz przychodzi Pan z prośbą o wywiad. 30 lat za późno.

CAD: Właśnie dlatego chciałem z Panem porozmawiać. Ma Pan poglądy i doświadczenie większe niż miałby 22-letni muzyk. Chciałbym udokumentować co ma Pan do powiedzenia.

AZ: Tak, rozumiem.

 

CAD: Poznał Pan w Europie Oscara Pettiforda i innych amerykańskich muzyków.

AZ: Poznałem Oscara podczas mojego drugiego pobytu w Stanach. Pod koniec 1958 roku udał się on na tournee po Niemczech. Ja w tym czasie byłem w Hamburgu więc Oscar oznajmił mi, że chciałby zostać w Europe. Zapytał więc: „Czy jest tam jakaś praca?”. Na co ja odpowiedziałem: „Oczywiście. Zawsze potrzebujemy basisty”. Mam na myśli to, że Hans Koller zawsze będzie chciał mieć naprawdę dobrego basistę. Graliśmy więc przez kilka miesięcy, od października 1958 roku do stycznia. W 1959 roku nagraliśmy płytę „Black Lion” w Wiedniu. Wtedy właśnie musiałem w kilku utworach grać na kontrabasie. Nie było w pobliżu żadnego kontrabasisty. Jednak nigdy nie przypuszczaliśmy, że ujawnię się z takimi zdolnościami. Nie grałbym na basie, gdybym wiedział, że wydadzą to na płycie. Nie lubię być poniżany. Ktoś w tym czasie powiedział: „Ten koleś ma tupet grać na basie z Oscarem Pettifordem”. No cóż, dla mnie to była tylko przysługa. Grałem właściwe dźwięki. Jimmy Pratt grał wtedy na bębnach.

CAD: Nagrywał Pan z Oscarem Pettifordem rok przed jego śmiercią.

AZ: Był wtedy w miarę zdrowy. Niestety, zmarł w powodu powikłań po wypadku samochodowym. Wtedy przestał o siebie dbać, tak jak ja nie dbam o siebie teraz. W tym wypadku wziął także udział Hans. Wyszli stamtąd jedynie z bandażami na głowach. Nie zauważyłem kiedy wyszli ze szpitala więc pomyślałem, że powinienem tam zadzwonić. Kiedy nie dotarli do Wiednia pomyślałem: „Cholera! Lepiej zapytam co się dzieje w szpitalu…” Wypadek wyglądał bardzo groźnie ponieważ oko Oscara wyglądało jakby wisiało. Wszystko przez to, że było mocno rozcięte. Wokół prawego oka także miał poważną ranę. Wyglądało to tak jakby jego ciągle otwarte oko nie było pokryte żadną skórą. Wszystko naprawili więc w przeciągu kilku następnych dni wyglądał już normalnie.

CAD: Jednak nie dbał o siebie.

AZ: Później to my się nim zajęliśmy. Wszystko było w porządku, jednak Oscar nie mógł się rozstać z winem. Chciał mieć zawsze wino pod ręką. Nie chciał brać żadnych lekarstw zalecanych przez lekarza. Zwykł wtedy mówić: „Dajcie spokój! Proszę! Tylko jeden mały kieliszeczek”. Wtedy nie zwykł czuć bólu i wypijał kolejną lampkę wina.

CAD: Czy był Pan w Nowym Jorku w 1958 roku?

AZ: Tak, był już wtedy 1958 rok. Grałem w tym czasie poza miastem z Tonym Scottem. Graliśmy także na uczelniach w Pittsburghu i Harrisburgu. Z Tonym były to inne koncerty.  Jednym z interesujących wydarzeń, był koncert, który zagrałem w Showplace. Było to z Billem Evansem, Petem LaRocą i Jimmym Garrisonem. W 1959 roku, byłem tam przez całe lato. Kiedy stamtąd wróciłem, grałem również na basie w klubie na wschodniej stronie, The Rain Tree. Był to maleńki bar. Jean Cunningham, która była pierwszą żoną Bradleya, grała tam na pianinie. Wie Pan, Bradley’s, ten klub. Później ja grałem tam na basie. Nie miałem wtedy jeszcze legitymacji związkowej więc grałem trochę na czarno. 

cdn...