Wielkie i małe kobiety świata na skrzyżowaniu kultur.

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Drugi dzień skrzyżowania kultur przeniósł się już tradycyjnie do namiotu postawionego po północnej strony Pałacu Kultury i Nauki. Jak to zwykle bywa komplet biletów sprzedany. Całkiem spora grupa ludzi wyczekujących przez kasą jeszcze w trakcie przerwy pomiędzy koncertami została odprawiona z kwitkiem. Ciekawe czy spowodowała to renoma warszawskiej imprezy czy rzeczywiście gwiazdy wczorajszego dnia to postaci w Polsce dobrze rozpoznane, których sztuki chcemy zażywać w bezpośrednim kontakcie, „na żywo”.

Być może jedno i drugie, nie mniej muzyka Marii Kaleniemi i Merceses Peon jakoś nie przenika do świata mediów. Raczej nie doświadczymy jej w radiach, ani też nie czytamy o niej w gazetach. A szkoda bo i jedna i druga to w swoich dziedzina i na swoich terytoriach osoby wyraźnie widoczne i uznane  kobiety świata!

Koncert rozpoczęła Maria Kalaniemi, która przyznała się do swoich polskich korzeni, przenosząc słuchaczy błyskawicznie w refleksyjny, melancholijny i wbrew potocznym skojarzeniom, wcale nie skuty lodem świat fińskiego folkloru. Maria jest wirtuozem akordeonu guzikowego mającym za sobą rzetelne klasyczne wykształcenie muzyczne.  A jednak w toku muzycznego rozwoju to nie klasyka zwyciężyła walkę o jej artystyczną wrażliwość. Od dzieciństwa blisko związana z folklorem właśnie tej sferze twórczej aktywności postanowiła się poświęcić. Jest również improwizatorką i w jej muzyce jest to bardzo wyraźnie słyszalne. Jej koncert wypełniły interpretacje tradycyjnych fińskich melodii i tańców, a także religijne ballady. I prawdę powiedziawszy nie sposób było nie zachwycić się dyskretnym i bardzo subtelnym urokiem tej muzyki. Muzyki zbudowanej niemal wyłącznie z melodii zachwycającej z jednej strony elegancką sugestywnością jej głosu, z drugiej czystością  i wyrafinowaną prostotą gry na instrumencie. Nie na darmo mawia się o Marii Kalaniemi  jak o Eriku Satie akordeonu. Na zakończenie był oczywiście bis wykonany solo przez Marię skwitowany dowcipnym komentarzem na temat męskiej części jej grupy „Faceci z mojego zespołu wybrali piwo w garderobie, zamiast bisowania... Jak w życiu - wszystko na głowach kobiet!”.

Do zupełnie innych emocji i zgoła też innej estetyki odwołała się druga gwiazda poniedziałkowego koncertu. Mercedes Peon – trudno pokusić się skuteczne klasyfikowanie jej muzycznej twórczości. Co więcej trudno także myśleć o niej jak tylko o kobiecie muzyki. Skala zainteresowań hiszpańskiej artystki obejmuje oprócz muzyki także obszary wspólne tejże z teatrem i filmem. Jej warszawski koncert to przykład  tzw. one man show. Otoczona elektronicznymi precjozami, czynelami od czasu do czasu sięgająca po klarnet czy dudy i śpiewająca Peon zaproponowała spektakl muzyczny, który swoją żywiołowością, ale także i niecodziennością mógł niekiedy zbijać z tropu. Niektórzy doszukają się w nim wpływów galicyjskiej pieśni zwanej riberianą, inni przywołają być może tradycje celtyckie jeszcze inni wskazywać będą na odwołania do starych polirytmii regionu północnej Galicji hiszpańskiej. Wszyscy będą mieli rację, ale cały ten etniczny źródłosłów funkcjonuje u Peon w nierozerwalnych związkach z współczesnością. Wspomniane elektroniczne precjoza, laptopy, pady uruchamiane często pałeczkami do perkusji, a jak wymaga tego sytuacja to i tamburynem pandeireta, budzi do życia bardzo nowoczesny brzmieniowo entourage. Razem wszystkie te elementy stanowią zaskakującą, czasem natchnioną, a kiedy indziej dość kłopotliwą w odbiorze mieszaninę tradycji i namacalnej niemal współczesności.  Bez dwóch zdań Peon to charyzmatyczna postać i ta charyzma jest przez publiczność bardzo żywiołowo odbierana.

Tak więc był to wieczór kobiet świata na skrzyżowaniu kultur. Jak się okazuje nie tylko kobiet, występujących na scenie, ale i tych poza nią, dla których skrzyżowanie kultur ma jeszcze całkiem inne, może wcale nie odkryte przez nas  znaczenia, co zresztą widać jak na dłoni w zdjęciach z wczorajszego koncertu.