W tym tygodniu Niedziela jest w sobotę - kto wygrał Śmietana Competition 2017

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
mat.promocyjne

Po półfinałowych przesłuchaniach konkursu im. Jarosława Śmietany przyznam załamałem ręce. Nie sposób było nie docenić warsztatowej sprawności wszystkich, no może prawie wszystkich gitarzystów. Umiejętności niektórych, a także ich wiedza zarówno o sztuce gitarowej robiła piorunujące wrażenie. Nie zazdroszczę jurorom, którzy z tej kaskady dźwięków mieli wyłowić te, które zadecydować miały o tym kto przejdzie do finału, a kto odpadnie.

Ja przyznam szczerze, gdybym miał okazję głosować, skłonny byłbym odesłać do domu wszystkich poza Brytyjczykiem, który zagrał owszem pirotechnicznie, ale za to z dużym zapasem i z bardzo smakowitym wykorzystaniem niekoniecznie kanonicznych technik gitarowych. Jako jedyny też, choć nie za często, stwarzał sobie okazję, żeby przepuścić do dźwiękowego słowotoku trochę ludzkiej myśli muzycznej.

I nie będę ukrywał, że tego samego spodziewałem się po przesłuchaniach finałowych. Czyli, że znowu wyjdzie sześciu młodzianków, prowadzący da sygnał do biegu, a ci pomkną w przód nie oglądając się na nikogo niczym naszprycowany sterydami Ben Johnson i na mecie wcale się nie zatrzymają tylko popędzą dalej na oślep, zostawiając za sobą wszystko co sprawia, że muzyki chce się słuchać.

Wczoraj było jednak inaczej, ale tylko trochę. Zgodnie z przeczuciami nie zawiódł Robert Luft. W moim odczuciu zagrał podobnie jak w półfinałach i siłą rzeczy już aż takiego wrażenia nie zrobił, nie najgorzej poszło również Igorowi Osypovowi, ale najlepiej zaprezentował się w moim odczuciu Sean Clapis z USA. Dzięki niemu po raz pierwszy pojawiła się muzyka, swoboda, groove, fraza, timing, polot i bardzo rzadka i w półfinałach, i finałach interakcja pomiędzy solistą i sekcją rytmiczną.

Przepaść dzieliła jego występ od występów pozostałych, nie dlatego, że okazał najlepszą technikę i zademonstrował najwięcej z tego co potrafi i wie, ale dlatego, że wykorzystał swoją wiedzę żeby zmienić konkursowy pokaz w mini koncert, podczas którego chce się śledzić co będzie dalej, gdzie słuchacz jest zaintrygowany mającym nastąpić biegiem zdarzeń i ma też rodzaj przekonania, że człowiek stojący na scenie nie przyjechał po tylko po nagrodę pieniężną. Czyli zrobił to co powieniem zrobić każdy, który przyjechał tu dla muzyki.

Zawiedli moim zdaniem polscy reprezentanci, Łukasz Kokoszko Mateusz Szczypka. Łukasz Kokoszko i Gabriel Niedziela głównie tym, że jako artyści sprawili na mnie wrażenie podobnych do nikogo. Nie wiem czy po ich występach finałowych chciałbym kupić ich płytę, o ile oczywiście takową by mieli, a przecież niektórzy są na scenie wystarczająco długo i legitymują się na tyle dużymi doświadczeniami, że mogliby nią już dysponować.

Ale jury było trochę innego zdania. Igor Osypov w ogóle na podium nie został zakwalifikowany, Robert Luft dostał nagrodę pocieszenia ex equo z Łukaszm Kokoszko, szcześcia chociaż tyle, że pulę podwyższono i każdy dostanie po 4000 złotych, Sean Lapis dostał zaszczytne drugie miejsce, a w laurze zwycięzcy od dziś występować będzie kto? Gabriel Niedziela.

Z werdyktem nie co dyskutować, choć oczywiście można zupełnie inaczej widzieć kolejność na podium. Taki jest i już i zawsze będą jacyś wygrani i jacyś przegrani. Smutne tylko to, że ani na na kariery zagranicznych uczestników, ani na kariery uczestników polskich żadną miarą to nie wpłynie. Czy znakomity Sean Clapis przestanie być odważnym młodym muzykiem, skutecznie szukającym swojego głosu? Nie! Czy kariera Roberta Lufta zwolni gdy w świat pójdzie informacja, że zajął do spółki trzecie miejsce? Nie! Czy Gabriel Niedziela opromieniony zwycięstwem, przestanie być sidemanem, mówiącym głosem wszystkich tylko nie swoim. Również nie! Gdyby miało być inaczej to już dawno usłyszelibyśmy o tym, zobaczyli jego płyty, zapoznali się z jego pomysłem na siebie i na muzykę, a tego pomysłu przez lata widać jak na dłoni po prostu nie ma.

Jest jeszcze inne pytanie, nie dotyczące już samych muzyków, choć dla nich szczególnie powinno być istotne. Konkurs odbył się po raz drugi, co stanie się z jego zwycięzcą, czy w ślad za jego wygraną w konkursie pójdzie coś, co sprawi, że taki Łukasz Kokoszko, a szczególnie Gabriel Niedziela zaistnieją choć odrobinę szerzej w świadomości ludzkiej. Czy np. któryś z jurorów zrobi coś, żeby zagrali w Stanach, a może Marek Napiórkowski zaprosi któregoś do zagrania koncertów, a może i nagrania płyty w duecie i podzieli się swoją pozycją na naszym rynku? Czy w końcu trafi któryś do stajni międzynarodowego impresario inaczej niż  jako przyszli goś Letniego Festiwalu Jazzowego w Krakowie (to przytrafiło się Igorowi Osypovowi)? 

Chciałbym mieć nadzieję, że tak się stanie, ale nie wiele jest paliwa aby tę nadzieję podsycić. Bo może tak pomyślane konkursy wcale nie są po to żeby ich zwycięzcom zadziało się lepiej, może są po prostu sposobem na życie i dla ich organizatorów i dla tych, którzy stają na szczycie podium. Najgorsze jest jednak to, że takie werdykty idą w świat i żadną miarą nie podnoszą prestiżu konkursu, ani jego wagi, a to jest kluczowe, ważniejsze niż jakiekolwiek doraźne cele, bo gdy prestiż będzie rósł to rosnąć będzie także zaintresowanie konkursem i wówczas wysokość nagród będzie miała znaczenie mniejsze. Młodzi muzycy będą chcieli tu przyjeżdżać, bo to będzie coś znaczyło, a teraz znaczy tylko tyle, że impreza się odbyła, z werdyktów nic konkretnego nie wynika i pozostaje jedynie niesmak. Rzecz nie w tym kto konkretnie wygrał, ale w tym co wygrało, a co zostało zdeprecjonowane. Niestety nie wygrał indywidowalność i to jest niepokojące. Turniej odbywa się co dwa lata, teraz więc możemy smiało powiedzieć, że dla jego wagi na świecie są to cztery lata stracone i nikt ich nie zwróci. Konkurs mógł wzrastać jako ważny, a ugrutowuje się jako prowincjonalny. Nawet z nazwiskami Sterna i Bernsteina.