Trzeci dzień emocji i podsumowanie Forum Mistrzów Improwizacji Solowej SuperSam

Autor: 
Piotr Rudnicki

„Nazwa SuperSam jest przewrotna i nieco sarkastyczna” - przyznał pomysłodawca i dyrektor artystyczny Forum Mistrzów Improwizacji Solowej Jerzy Mazzoll. „Tam, gdzie siedzi ten pan, kilkadziesiąt lat temu sprzedawano mięso”. Rzeczywiście – klub Plama, w którym impreza się odbyła, powstał w budynku dawnego osiedlowego sklepu spożywczego. Obecnie obiekt, w innych już czasach i na zupełnie innym poziomie - wciąż dostarcza pożywienia, często niedostępnego nigdzie indziej. „Tylko tutaj nie było zdziwienia, kiedy zaproponowałem zagranie koncertu Jeden Dźwięk” - powiedział mi w rozmowie Jerzy i naturalną konsekwencją był wybór tego właśnie miejsca na organizację Forum. Była to pierwsza odsłona czegoś, co ma szansę w krótkim czasie urosnąć do rozmiarów wydarzenia na dużo większą skalę.

Póki co jednak SuperSam jest przedsięwzięciem kameralnym. Liczba uczestników ostatniego wieczoru była chyba najmniejsza spośród wszystkich dotychczasowych dni (także z powodów meteorologicznych, o których wspomniałem w relacji z piątku). Frekwencja miała się nijak do  wartości artystycznej tego, czego w sobotni wieczór doświadczyliśmy, ale przyczyniła się z pewnością do tego, że atmosfera zamykającego dnia Forum była dużo luźniejsza. Być może na obecnych zstąpił duch Franka Zappy, który miał być tematem rozmowy ze Suavasem Levym. Wcześniej jednak – jako pewne novum w ustalonym porządku wieczorów – z minirecitalem wystąpił basista Marcin Bożek, który jako jeden z pierwszych odpowiedział na przedforumowy apel o przysyłanie własnych nagrań. „Trzeba być bardzo konsekwentnym, żeby z takim wykształceniem zostać przy gitarze basowej” - z uśmiechem skomentował jego występ Jerzy Mazzoll (Bożek posiada tytuł magistra tego instrumentu, zdobyty na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach) ale przyznał, że ta konsekwencja odbija się także w muzyce basisty. W rzeczy samej Marcin Bożek gra z dużą swobodą, uderza struny lekko, ale w imponującym tempie, nader skwapliwie szafując drobionymi dźwiękami. Krótki i konkretny występ pozwolił zebranym usłyszeć to, co momentami ginie, gdy muzyk gra w towarzystwie Tomka Gadeckiego w duecie Olbrzym i Kurdupel.

Rozmowa Jerzego Mazzolla ze Suavasem Lewym, poza tym że kilka razy otarła się o postać Franka Zappy - jak we wspomnieniu zappowskich inspiracji w poprzednich projektach gościa wieczoru (zespół Prząśniczki) czy zadaniu pytania: czy awangarda musi być smętna, dotyczyła próbującego obudzić się do życia artystycznego miasta Łodzi. Powrócił też temat yassu, gdy do obecnej sytuacji Łodzi porównano peryferyjność ówczesnego Trójmiasta. „Powinno powstać nowe Trójmiasto – Gdańsk-Łódź-Gdynia” - żartował Lewy, opowiadając przy tym o swych performance'ach i projektach.

Chociaż nie można Suavasowi Lewemu odmówić pomysłowości i pracowitości, to minikoncert który zakończył pierwszą część wieczoru nie był tak przekonujący, jak występy jego poprzedników. Interesujące koncepcje na poszukiwanie brzmień, takie jak użycie maszyny do pisania, zapętlenie dźwięków jadącego pociągu nagranych telefonem komórkowym czy gra perkusyjnymi pałeczkami na szczeblach stalowej drabiny traciły urok w połączeniu z dość spłyconą i jakby nieporadną grą na gitarze, w efekcie artyście nie udało się stworzyć całości na miarę koncertów z dwóch pierwszych dni SuperSamu.

Najważniejsze wydarzenie było dopiero przed nami – na zakończenie oficjalnej części pierwszej edycji Forum Mistrzów Improwizacji Solowej wystąpiła jedyna jej zagraniczna gwiazda - wiolonczelistka Audrey Chen. Jerzy Mazzoll od razu ostrzegł, że bisów zapewne nie będzie, a scena w pełni należy do artystki (obydwa poprzednie wieczory kończyły się wspólnymi koncertami zaproszonych muzyków i samego Mazzolla). Szybko okazało się, że należy do niej nie tylko scena, ale również publiczność, i cała konstrukcja budynku.

Audrey wykonała utwór na głos, wiolonczelę i taśmę. Koncert rozpoczął się zupełnie niewinnie –  wiolonczelistka włączyła nagranie dźwięku płonącego ogniska i zaczęła powolnymi ruchami smyczka tworzyć wraz z taśmą hipnotyczne tło. Kiedy wydawało się, że takim uroczym występem ukoi zszargane nerwy zasiadających na widowni, zupełnie bez ostrzeżenia jej medytacyjny śpiewny wokal przerodził się w odgłosy, o których nigdy bym nie pomyślał, że mogą być dziełem ludzkiego aparatu mowy. Twarz amerykanki wykrzywiła niezwykła ekspresja, a energia i siła którą włożyła w wydobycie tych dźwięków wydawała się być nadnaturalną dla tej drobnej artystki. Tony te, wykonywane w olbrzymim napięciu przypominały skrzypienie, wrzask lub głosy ptaków – tych, które niosą ze sobą raczej ponure skojarzenia. Wrażenie z jednej strony przerażające, z drugiej – niesłychanie magnetyczne, sprawiały, że od Audrey Chen nie sposób było oderwać oczu. Intensywność sięgnęła zenitu, gdy taśma została zgłośniona do poziomu, który spowodował rezonans ścian salki koncertowej. Porywająca, pierwotna siła tego głosu z wolna zaczęła opadać, a wokal artystki złagodniał, ale w żaden sposób nie rozproszyło to doznania uczestniczenia w czymś magicznym, z którego nie dało się otrząsnąć jeszcze wiele godzin po zakończeniu koncertu.         

Być może istnieje szansa, że nieobecni będą mogli poczuć choć część tego, co przeżyła publiczność pierwszej edycji Forum Mistrzów Improwizacji Solowej SuperSam, gdyż przez cały czas na festiwalu obecna była ekipa rejestrująca te niezwykłe wydarzenia. Na sam koniec, już w nieoficjalnej części wieczoru wszyscy pozostali na placu boju muzycy zagrali krótki koncert w kwintecie.

Całe wydarzenie udało się rewelacyjnie. Zobaczyć w osiedlowym ośrodku kultury gwiazdy muzyki, mające na koncie występy na najbardziej prestiżowych scenach świata jest przeżyciem bezcennym i silnie ukształcona idea SuperSamu nie powinna zaginąć. Dawno nie miałem okazji wzięcia udziału w tak inspirującej imprezie. Czekamy na więcej!