Sacrum Profanum Dzień 5: Agata Zubel

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
Wojciech Wandzel, www.wandzelphoto.com

Dentyści mają przecież takie małe kamery, którymi oglądają jamę ustną. Gdyby jej taką włożyć i pokazać ma ekranie jak pracuje jej gardło... - to jeden z podsłuchanych przez mnie komentarzy po wczorajszym koncercie monograficznym Agaty Zubel, który odbył się w krakowskim teatrze Łaźnia Nowa, w ramach X edycji festiwalu Sacrum Profanum. Nie trzeba było jednak dokonywać przeglądu uzębienia czy stanu migdałków artystki, by mieć pewność, że Wrocławianka jest talentem zupełnie zjawiskowym.

Głos jest pierwszym w historii ludzkości, najpowszechniejszym i najczęściej wykorzystywanym instrumentem muzycznym. Mało kiedy jednak o tym pamiętamy, podobnie, jak o tym, że mówimy prozą. Zubel pokazała wczoraj jak wielkie kryją się w nim możliwości.

Pokazała to już w pierwszym, ledwie kilkuminutowym utworze "Labirynt" do słów Wisławy Szymborskiej, rozpisanym na głos i kwartet - bardzo z resztą jazzowy: saksofon tenorowy, trąbka, kontrabas i flet basowy. Jej śpiew plątał się i wirował do spółki z instrumentami, które także występowały raczej w roli perksujonaliów. Głos pędził, osnuty w najróżniejsze techniki wokalne, westchnienia, przydechy, kląsknięcia. Do swej naturalnej postaci powracał wtedy, gdy artystka przepuszczała go przez megafon. Wielkiej urody były fragmenty, w których budował się duet saksofon tenorowy-głos. Jednak to nie saksofon śpiewał, ale głos grał.

Druga kompozycja, "Odcienie Lodu" stworzona została na zamówienie London Sinfonietta, na wiolonczelę, klarnet i elektronikę. Mroczny i zimny był to świat, ze świetnie dobranymi wizualizacjami. Tak jak klimatolodzy wwiercają się w lodowiec by odczytać zapisaną w nim historię planety, tak muzycy coraz głębiej wchodzili w rzeczywistoś, w którym ich instrumenty, delikatne, pojedyncze tony traciły na znaczeniu wobec ciemnej, elektronicznej, ściany dźwięku i ciszy.

W kolejnym utworze - "Ulicami ludzkiego miasta" - napięcie wzrosło jeszcze bardziej. Gdy dyrygent podniósł ręce i miarowo odliczał do czterech, z tyłu sali dobiegać zaczęły zdecydowane, głośne, równe kroki. Raz, dwa, trzy cztery. Raz dwa trzy cztery. Młody mężczyzna był już przy scenie. Gdy zasiadł do fortepianu, orkiestra - austriackie KlangForum Wien - zaczęła już budować swą opowieść. W Kafkowskiej atmosferze suspencu, muzycy malowali sonorystyczny pejzaż, który codziennie sami budujemy tupaniem, śmiechem, tłuczoną szklanką, stukaniem w rurę, migawką aparatu, uwalnianym ze sprayu gazem czy - jak w finale utworu - zbiorowym kaszlem.

Po przerwie odbyło się prawykonanie utworu "Not I" do słów monologu Samuela Becketta. Na ekranie nad sceną, zgodnie ze wskazaniem Irlandczyka rozbłysły usta narratorki. To w tej wizualizacji właśnie wspomniany na początku słuchacz chciałby zobaczyć z bliska pracę instrumentu jaki nosi w sobie Agata Zubel. Zamiast tego jednak, w późniejszej części tak głos w głośnikach jak i usta na ekranie zmultipikowały się tworząc polifoniczny chór śpiewów, szeptów i mowy. U Becketta pojedyncze zdania nie są ze sobą powiązane, choć budują opowieść: historię kobiety i przeżytej przez nią traumy. Zubel oddała to w swojej kompozycji dodając jednak paletę barw niedostępną chyba żadnej aktorce dramatu.

Burzliwy to był koncert, pełen emocji, kolorów, brzmień. Mądry i przystępny. Poszerzający granice muzyki i wrażliwości słuchacza. A oto przecież chodzi w sztuce, muzyce i festiwalu Sacrum Profanum.