Przebudzenie wiosny na Rakowcu. „Responsio Mortifera”. Koncert Jerzego Mazzolla.

Autor: 
Beata Rau
Autor zdjęcia: 
Jarosław Kowal, GdanskTown.pl

Za kilka dni kalendarzowa wiosna, a ziemia nieubłaganie wciąż skuta lodem i pokryta grubą warstwą śniegu. Ale wszystko do czasu! Bowiem w  minioną sobotę w DK Rakowiec  odbyło się jakieś niebywałe misterium zaklinania sił natury. Święto wiosny w wersji jazzowo-elektroniczno-klasycznej. I mogłabym jeszcze silić się na kolejne określenie, ale i tak nie udałoby mi się na pewno wyczerpać wszystkich, które pozwoliłyby opisać koncert Jerzego Mazzolla „Responsio Mortifera”. To następne już spotkanie po pierwszym z Mikołajem Trzaską, w ramach projektu „JazzOffOn”, cyklu prezentującego i promującego muzyków eksperymentalnej sceny jazzowej.

Sobotni koncert, myślę, że niezamierzenie, ale idealnie wpisał się w setną rocznicę premiery wystawienia „Święta wiosny” baletu Igora Strawińskiego. Utworu łamiącego konwencję, rewolucyjnego wręcz, uważanego za początek muzyki nowoczesnej XX wieku. Utworu u zarania wyśmianego i tak bardzo odbiegającego od tradycji, że niemożliwością było, aby przyjęto go z otwartymi rękoma. Nowe, burzące to, co dotychczas, zawsze budzi lęk, a z nim niechęć i odrzucenie. Na szczęście czas wszystko weryfikuje, a diament nie przestaje błyszczeć nawet, gdy pokryty zostanie popiołem. I może to nadużycie, nie jeden pewno uzna, ale dla mnie Jerzy Mazzoll jest takim właśnie rewolucjonistą, na mniejszą skalę, ale rewolucjonistą, który robi swoje, po swojemu, bardzo osobiście, nieustannie przekraczając utarte muzyczne schematy, mimo wielu kłód rzucanych mu pod nogi. I tego właśnie byliśmy świadkami w sobotni wieczór. Z jednej strony przekraczania granic w poszukiwaniu muzyki, której jeszcze nie znamy, a z drugiej w... przebudzeniu wiosny.

Kiedy zaczął groźnie „buczeć” klarnet (Jerzy Mazzoll) w ciepłej tonacji, a do niego dołączył dźwięk skrzypiec (Tomasz Sroczyński) i delikatny na wstępie rytm perkusji (Qba Janicki) splatający się z lekkimi muśnięciami strun basu (Kornel Popławski) z miejsca ujrzeliśmy surowy, dziewiczy krajobraz. Mgławica elektronicznych brzmień generowanych na społy przez Sroczyńskiego i Janickiego zwielokrotniała tę przestrzeń i dawała poczucie nieskończoności. Muzyka upajała, jakby zaklinała ziemię niczym w „Święcie wiosny”. Co i raz zmieniała swoje tempo. Z ukojenia przechodziła w jakieś niemalże pierwotne uderzenia. Nagle stawała się wręcz barbarzyńska, dzika, by po chwili znów upajać. Uczestniczyliśmy w obrzędzie. Była w tym i adoracja ziemi, była i wielka ofiara. W końcu „Responsio Mortifera”, a więc  śmierć... I może wyszlibyśmy z koncertu w tym śmiertelnym uniesieniu, gdyby nie bis. Tak. Udało się publiczności wywołać muzyków na scenę, choć gdyby wierzyć Mazzollowi, nie zdarza się to wcale. Przekornie zagrali utwór nie z „Responsio Mortifera”, i chyba nawet nie byli świadomi, jak idealnie domknął on obrzęd, którego byliśmy świadkami. Utwór zaczął się od dźwięków łudząco przypominających plusk wody, a więc ofiara nie była na darmo! Ziemia została obłaskawiona. Popłynęła woda, a więc życie. Wiosna.

To jedna z możliwych interpretacji. Jestem przekonana, że urodziło się ich wiele, bo muzyka którą tworzy Jerzy Mazzoll to pożywka dla wyobraźni słuchacza z jednej strony, a z drugiej dla muzyków z nim grających. Ten klarnecista daje przestrzeń do interpretacji, puszczania wodzy wyobraźni, jak Strawiński przy „Święcie wiosny”, daje tylko zarys, a reszta to już improwizacja. Wolność.