Piotr Lemańczyk Quart-er i Jachna/Tarwid/Karch na zakończenie zimowej edycji Festiwalu Jazz Jantar 2016

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Paweł Wyszomirski

Z perspektywy tego, co działo się podczas świeżo zakończonej marcowej edycji Festiwalu Jazz Jantar można dojść do wniosku, że na gdańskich muzyków spłynęła fala artystycznych spełnień. Motywem przewodnim całego weekendu były prezentacje muzyki „chłopaków z naszego miasta” i od projektu Dominika Bukowskiego ze znakomitym Amirem ElSaffarem poczynając, przez jubileuszową sobotę Mikołaja Trzaski, na Piotrze Lemańczyku i jego Quart-er kończąc, koncert każdego z nich był dowodem na osiągnięcie pewego ustalonego progu na twórczej drodze. Ostatni z wymienionych zagrał w niedzielę, a całą edycję zamknęło trio Jachna/Tarwid/Karch.

Każdy z gdańskich muzyków, którzy na imprezie zagrali artystycznie podąża w innym kierunku, toteż i koncerty różniły się znacznie. W przypadku Piotra Lemańczyka „spełnieniem marzeń” o którym powiedział ze sceny był koncert międzynarodowego Quart-eru. Liderowanie grupie, w której grają amerykanie: Dave Kikoski (fortepian) Walter Smith III (saksofon tenorowy), i Colin Stranahan (perkusja), a także puzonista Grzegorz Nagórski jest, jak można sobie wyobrazić, funkcją prestiżową. Dodajmy,że również artystycznie wysoce satysfakcjonującą, ponieważ muzycy to znakomici, co zresztą ze sceny było słychać. Fani jazzu w czystej jego postaci z pewnością wyszli z koncertu zadowoleni. Grupa zagrała z powerem, którego u wielu podobnych formacji próżno szukać, a choć muzyka była w swojej klasie cokolwiek konwencjonalna, to popisowe figury Stranahana i rozsadzająca ramy inwencja Dave’a Kikoskiego były czymś, co zwracało ją w kierunku odległym od kawiarnianych melodyjek. Przebiegi tria kontrabas-piano-perkusja, kiedy pianista swoimi szalonymi pasażami otwierał grę, a lider podejmował pałeczkę ruszając dynamicznym pulsem, były zdecydowanie najciekawszymi momentami koncertu. To one nadały mu ton i rozjątrzyły energię, o której rozprawiano potem w klubowym hallu. Nie pozostawało nic innego Walterowi Smithowi III i Grzegorzowi Nagórskiemu, jak tylko podejmować coraz to nowe próby dołączenia do zabawy, choć oni zdecydowanie pewniej czuli się w momentach „bezpiecznych”: tematach lub też solówkach. Tak czy inaczej jazz Quart-eru jest propozycją sycącą, która zwolenników znajdzie z całą pewnością. 

Publiczność, która zespół Piotra Lemańczyka nagrodziła gromkimi owacjami, rozpierzchła się jednak niemal natychmiast po jego zakończeniu, przez co trio Jachna/Tarwid/Karch swój pierwszy koncert w Gdańsku zagrało dla prawie pustej sali. Choć nie takiego przyjęcia pewnie spodziewali się artyści, nadało to występowi nieco klimatu. Kameralna propozycja tria, dla którego gra ciszą ma kardynalne znaczenie, miała w takich warunkach charakter uwalniający i doskonale sklamrowała cały marcowy Jazz Jantar. Przede wszystkim było więc w tej muzyce mnóstwo lekkości i wyważonej refleksji. Krótkie zawołania i oszczędne partie Wojciecha Jachny - nominalnego lidera grupy, który jednak usunął się na drugi plan, ograniczały się czasem wręcz tylko do wypuszczenia na pustą przestrzeń dwóch młodych towarzyszy. Ostrożnie tkane piano-perkusyjne dialogi Grzegorza Tarwida i Alberta Karcha były zaś bardzo wciągającym akustycznym spektaklem. Nieśmiało jakby wybijany rytm bębnów, oraz z głębokim namysłem wygrywane fortepianowe melodie posiadały surową szlachetność czystego  brzmienia. Wszystko działo się swoim tempem, zmiennym, choć pozbawionym popędliwości, tak jakby muzycy wypuszczali generowane przez siebie dźwięki zupełnie swobodnie, a one ustalały wyższy porządek samodzielnie, pozostawiając przy tym dużo przestrzeni, która nie woła jednak o zapełnienie. Nie potrzeba wielu ornamentów, jeśli posiada się takie brzmienie. Wystarczy po prostu wyjść na scenę i grać, a publiczność powinna tę świeżą, mądrą i relaksującą muzykę docenić - jeśli oczywiście tylko jest obecna...