Party time z Renegade Brass Band i Slowly Rolling Camera: Festiwal Jazz Jantar 2016, dzień trzeci

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Maciej Moskwa

Weekend jak to weekend – swoje prawa mieć musi i z tego względu powoli zdaje się zradzać nowa jazzjantarowa tradycja: oto w sobotni wieczór scena Sali Suwnicowej oddana została we władanie zespołów imprezowych. Oczywiście Festiwal Jazz Jantar pewien poziom zapewnia i bawić się przy muzyce Renegade Brass Band czy Slowly Rolling Camera można bez obawy o zbytnie popadanie w sztampę.

O 12-osobowym, żywym składzie o sile rażenia podobnej tej generowanej przez Renegade Brass Band wiele muzycznych klubów mogłoby tylko pomarzyć. Osiem dęciaków (trzy puzony, trzy trąbki, saksofon tenorowy i potężny suzafon), perkusjonalista i perkusista, DJ i MC na jednej scenie to skład o potężnej mocy, i trudno przejść obok takiej propozycji obojętnie. Muzyka brytyjczyków z Sheffield nie odwołuje się co prawda do skomplikowanych struktur ani też nie jest w żadnej mierze złożona, jednak sprawne, podstawowe  aranżacje, zachowanie timingu i flow wokalisty występującego pod pseudonimem V3xation to absolutnie wszystko, czego było potrzeba. Gorąca atmosfera oczywiście udzieliła się sali i zaowocowała tanecznymi ruchami dużej części, było nie było, jazzowej publiczności. Fakt, iż po jakimś czasie stało się jasne, iż de facto ogrywany jest jeden i ten sam patent. Prawda też, że silny brytyjski akcent MC uniemożliwiał zrozumienie przekazu (albo może uczmy się angielskiego?) a gra sekcji dętej była pracą bardziej wydolnościową aniżeli muzyczną (ukłony dla niestrudzonego Matta Coterhilla na suzafonie!) ale proste rozwiązania podczas party-time sprawdzają się wcale nieźle. Hip-hop i funk (vide utwór oparty na Can’t Stop Red Hot Chilli Peppers) na festiwalu jazzowym? Ktokolwiek sądzi, że Jazz Jantar jest festiwalem jazzowym sensu stricto, myli się bardzo. Ale także dlatego się do Żaka przyjeżdża.      

Z perspektywy gdańskiego festiwalu scena brytyjska zdaje się być usiana grupami wkomponowującymi jazz we współczesne (zwłaszcza klubowe) podgatunki muzyczne. W przeszłości na Sali Suwnicowej grały choćby poruszające się świetnie na tym polu grupy Get The Blessing czy Polar Bear, toteż nauczona dobrymi doświadczeniami publika na koncercie Slowly Rolling Camera stawiła się dość licznie. I rzeczywiście, w przesyconej sennym trip-hopowym klimatem muzyce dominowały raczej wpływy soulu i elektroniczne brzmienia, a jazz był jedynie jedną z przypraw. O kształcie decydowały tu partie klawiszy, niespieszny puls perkusji i basu płynące na podstawie z mgławego, elektronicznego podkładu, oraz bardzo sceniczna, zjawiskowa „twarz zespołu” - wokalistka Dionne Bennett. To ona przyciągała uwagę nie tylko bujną fryzurą i ruchem scenicznym, ale także ciemną, zmysłową barwą głosu, multiplikowaną momentami przez odpowiedzialnego za elektronikę Deri’ego Robertsa. I także dzięki niej w koncertowym wydaniu Slowly Rolling Camera (kosztem lekkiego akustycznego rozbałaganienia) zyskuje na ekspresji, i jest zespołem, który na scenie zobaczyć warto, zwłaszcza iż podobna jakość na scenie klubowej jest zapewne rzeadkością.