Nowojorski power - Wayne Krantz Trio na Festiwalu Jazz Jantar

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
mat. organizatora

To już trzeci raz, gdy wśród bloków programowych Festiwalu Jazz Jantar swe miejsce znalazł cykl Sygnowano: Jego kuratorstwo każdorazowo oddaje się w ręce trójmieskich artystów środowisk  jazzowych. Trzecim po Mikołaju Trzasce i Macieju Sikale muzykiem, którego spotkał ów zaszczyt jest gitarzysta Maciej Grzywacz. Na czwartkowy koncert z jego inicjatywy na Jazz Jantar zaproszono nowojorskiego gitarzystę Wayne’a Krantza.

Anonsowany jako niemal zupełnie u nas nieznany, Amerykanin zagrał w Gdańsku dopiero drugi od początku rozpoczętej w 1986 roku kariery koncert. A był to występ z gatunku takich, które można streścić w trzech krótkich słowach łacińskiej maksymy „Veni, Vidi, Vici”. Wayne Kranz, mając za towarzyszy basistę Nate’a Wooda i perkusistę Keitha Carlocka zaprezentował bardzo otwartą, obfitą w awangardowe nawiązania muzykę, którą możnaby określić jako jazz-rock, z wyraźną jednak dominacją drugiego owej nazwy członu. Rockowa była bowiem szczelnie wypełniająca przestrzeń gęstość faktury dźwięku, a co za tym idzie - robiąca spore wrażenie ekspresja tej muzyki. Sekcja rytmiczna uwijała się jak w ukropie, tworząc bogate tło dla płynącego ze swą gitarą po jego powierzchni Krantza, który będąc wyeksponowanym, nie epatował jednak zbytecznie techniką (a to niestety przywara wielu wirtuozów gitary). Pozostawał liderem wyważonym, wyczulonym na obraz całości i często wtapiającym swe improwizacje w gęstą tkankę tworzoną przez bas i perkusję – wówczas zaś muzyka grupy rosła w oczach. O takich jak Wayne Krantz mówi się, że wychodząc na scenę stają się muzyką. Zaangażowanie gitarzysty było pełne, instrument sprawiał wrażenie bycia integralną częścią jego ciała, a dźwięk powstawał w konsekwencji lekkich tylko szarpnięć dłonią nowojorczyka. Muzyka nieustannie parła naprzód, tempo spowalniały jedynie wtrącane czasem ozdobniki, łamiące jednolitość wyrazu, ale będące smakowitą przyprawą dodatkiem. Budowa tak zwartej struktury wymaga wysokich kompetencji, a te Wayne Krantz z całą pewnością posiada. Słychać u niego także, że jest żywym odbiorcą przeróżnych muzycznych nurtów, które do swojej muzyki włącza. Były w niej echa nie tylko rocka czy bluesa, ale także choćby noise’u, post-punku czy nowojorskiego No Wave-u. Wszystkie te cechy sprawiły, iż koncert, choć znacznie dłuższy niż pozostałe Jazz Jantarowe występy (Wayne Krantz Trio było jedyną tego wieczoru gwiazdą) ani przez chwilę nie nużył. Dobrze się stało, że otrzymaliśmy okazję taki występ obserwować i Maciejowi Grzywaczowi należą się za ów pomysł serdeczne podziękowania. Dziękujemy!