Nie ma „Róży” bez ognia! – Trzaska Mówi Movie w Gdańsku

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Bogna Kociumbas, źródło: facebook Instytut Kultury Miejskiej

Niemal dokładnie rok temu miała miejsce wielka premiera na żywo, później była płyta a teraz – kiedy kurz opadł, wrzawa dotycząca „Róży” Wojciecha Smarzowskiego ucichła, a Mikołaj Trzaska zajmuje się zapewne kolejnymi projektami – ruszyła trasa „Trzaska Mówi Movie”. I choć hasło to jest cokolwiek pretensjonalne, to muzyka, którą w jej ramach można było usłyszeć, do takich nie należała.

Gdańsk był ostatnim przystankiem „Różanego” kwintetu pod wodzą Mikołaja Trzaski, jednak mimo przemierzonych kilometrów, można by stwierdzić, że muzycy energii mieli nadmiar. Ci zaś, którzy pamiętają koncert z katowickiego Off Festicalu, czy też niedawną trasę Irchy i na ich podstawie wyrobili sobie oczekiwania wobec tego co miało się wydarzyć na scenie, mogli się nielekko zdziwić. Usłyszeliśmy oto puzon Johannesa Bauera i jedyną taką na świecie – tubę Per-Åke Holmlandera. Grupę uzupełniła sekcja rytmiczna Riverloam Trio Mark Sanders – Olie Brice. Mieliśmy więc niejako do czynienia z zespołem w zespole.

Silne uderzenie free niewiele miało wspólnego z tym, co prezentowały poprzednie emanacje grające „Różę” i po prawdzie nawet – niewiele z tym, co na ścieżce dźwiękowej się znalazło. Tym razem nie obyło się bez kolców. Rozpoznawalne motywy nikły gdzieś w improwizacjach generowanych przez wysunięty do przodu alt lidera i idący mu w sukurs puzon, który okazał się być bohaterem wieczoru. Wszechstronność Johannesa Bauera była na pozór niezauważalna wtedy, gdy wtapiał się w tło działając wraz z Perem-Åke Holmlanderem, ale gdy wchodził w dialog z Trzaską, niby przedrzeźniając jego ekspresyjne zadęcia, lub kierował czaszę instrumentu ku publiczności zyskując tym samym efekt quasi-trójwymiarowego bombardowania można było zauważyć kto przejął rolę dyrygenta w tej orkiestrze. Ciął i porządkował przestrzeń co najmniej na równi z gdańszczaninem a nawet – chyba w większym niż lider stopniu – narzucał kierunek improwizacji, co pociągnęło koncert jeszcze dalej od odegrania materiału znanego ze ścieżki dźwiękowej filmu.

Nacisk poszedł w oryginalne zgrania, zgrzytliwe, emocjonalne pochody Trzaski, podpowierzchniowy bulgot tuby i odważną acz uważną grę Marka Sandersa i Oliego Brice'a (który zapoczątkował bardzo udany dialog kontrabas-tuba), - i te wystarczyły z nawiązką.  Po kilkudziesięciu minutach takiego grania nikt spośród słuchaczy nie oczekiwał już chyba, że usłyszy którąś z melodii filmowych. Mimo że Mikołaj zdawał się nieśmiało narzucić niektóre z nich, wir improwizacji nie pozwolił przebić się tym motywom do samego finału, który wybrzmiał najczęściej kojarzonym z głównym tematem obrazu Smarzowskiego (również wdzięcznie połamanym) fragmentem zatytułowanym „By Boat”. Tym samym oddano Bogu co boskie, cesarzowi, co cesarskie, wszyscy znaleźli coś dla siebie – i każdy z obecnych powinien był wyjść usatysfakcjonowany, iż w jądrze nabrzmiewającego z każdą godziną gdańskiego nightlife'u mógł usłyszeć tak nietypowe dźwięki. Podobne miejsca zawsze są w cenie.