My Little Pony w muzycznym laboratorium

Autor: 
Anna Początek
Autor zdjęcia: 
Anna Początek

Pierwsze koncerty tegorocznego festiwalu muzyki współczesnej  Ad Libitum + SIC! - zatytułowane "Ciało jest fabryką dźwięków" - były hołdem dla zmarłego w 2008 roku rewolucyjnego artysty Henriego Chopina. W czwartkowy wieczór, 20 października, w Sali Laboratorium warszawskiego Centrum Sztuki Współczesnej widownia była świadkiem: gry solo artysty-komputera, gry żywego artysty "podłączonego" do komputera, niekonwencjonalnej gry na konwencjonalnym instrumencie i generowania tony dźwięków z instrumentów zupełnie niekonwencjonalnych oraz gry na niebezpiecznych wysokościach, nie tylko dźwiękowych.

Organizatorzy  Ad Libitum (pod przewodnictwem artystycznym Krzysztofa Knittla) zapowiadali, że wieczorne występy będą maratonami, ale nie spodziewałam się, że zaczną długodytansowo już w środku tygodnia. Trzeba mi było wziąć urlop... bo warto.

Na Ad Libiutum - które w tym roku jest organizowane po raz szósty - można zobaczyć wielu artystów, którzy tworzą współcześnie, ale nie liczą na aplauz współczesnych. Jest tu prezentowana muzyka eksperymentalna, wytrawna, intelektualna, koncepcyjna, a czasem po prostu muzyka z dalekich zakątków świata. Na festiwalu są koncerty, warsztaty, wykłady, w tym roku również wystawa ("Henri Chopin in memoriam"), filmy oraz improwizacja taneczna - motyw przewodni tej edycji. Nad tym aspektem czuwa towarzyszący Ad Libitum festiwal improwizacji tańca SIC!

W ostatnich dniach, w kilku lokalizacjach w Warszawie odbywały się otwarte warsztaty instrumentalne, wokalne i - oczywiście - taneczne oraz wykłady. We środę przybliżono postać Herniego Chpoina i działalność szwedzkiego laboratorium sztuki "Fylkingen" (bardzo ciekawa lekcja dla naszego systemu edukacji),  a  w czwartek odbył się wykład Juliusza Grzybowskiego – "Czy możliwe jest bycie samemu na scenie?".

Czwartkowe koncerty inspirowane były twórczością Henriego Chopina. To w muzyce współczesnej postać legendarna, jednak miłośnikom jazzu nie tak bardzo znana. Nazwisko Chopin musi przenosić pierwiastek artystycznego geniuszu, bo Henryk, jak i Fryderyk, był indywidualnością niepodważalną i niepowtarzalną. Urodzony w 1922 roku Francuz był poetą, muzykiem, inżynierem dźwięku, filmowcem grafikiem, malarzem, typografem... Z osobowości był awangardzistą, nieustającym  kontestatorem, poszukiwaczem, odkrywcą i innowatorem. Jemu zawdzięczamy między innymi poezję konkretną (wyprowadzoną z muzyki konkretnej) i dźwiękową, eksperymenty z wykorzystaniem taśmy magnetofonowej i samego magnetofonu do tworzenia muzyki, a także wykorzystaniem ciała jako instrumentu. Od końca lat 50. do połowy 70. Chopin wydawał również dwa ważne dla awangardowych artystów pisma "Cinquième Saison" i "OU" . Jednak, co bardzo rzadkie i cenne - potrafił też skupić wokół siebie środowiska artystycznej awangardy z całego świata (m.in. Fluxus) i propagował sztukę tych artystów.

Herni Chopin: "Jakie niesamowite kolory odkrywam"

Z jego twórczością Ad Libitum zapoznaje nas poprzez wystawę (jeszcze do obejrzenia w CSW), nagrania muzyczne i filmy z jego koncertów-performance'ów. Malutką próbkę jego działań oglądaliśmy na jednym z nagrań. Chopin stoi sam na scenie tylko z mikrofonem, oświetlony punktowym reflektorem. Z przestrzeni wokół słychać dźwięki, niepoukładane, zgrzyty, piski, chrząknięcia, plumkania. Podobne odgłosy wydaje Henri, w zaskakujący sposób wykorzystując mikrofon, gestykulując, wymachując kończynami, chodząc po scenie, strojąc przeróżne miny. Co jakiś czas wydaje z siebie słowa. Widzimy i słyszymy jak ten człowiek rozmawia z dźwiękami, jak z nimi chichocze, jak je gani, rozkazuje im i im się poddaje. On jest częścią jakiegoś brzmieniowego indywiduum, które się na naszych oczach stwarza. On jest jego panem i niewolnikiem, mózgiem i sercem, a zarazem ręką, żołądkiem, limfą. Jest też odbiornikiem, emiterem i przetwornikiem naraz. Nasze muzyczne, dźwiękowe, kompozycyjne, narracyjne i dramaturgiczne oczekiwania możemy właśnie odłożyć na półkę. Chopin stwarza przed nami doznania zmysłowe i intelektualne jedyne w swoim rodzaju, bo one dosłownie wychodzą z niego, a jeżeli docierają z muzycznej przestrzeni, to tylko on, a nie my, nadaje tym dźwiękom formę. I nawet w chwili, gdy wydaje nam się, że rozpoznajemy w jakimś dźwięku zgrzyt, to Chopin robi zaraz potem coś, co ten - już przez nas przecież usłyszany dźwięk - przeinacza w jęk albo fragment poezji, albo w cokolwiek innego. W tym sensie jego działania jakby oszukują też czas. Jest to fascynujące i niesamowite, nie ma przyrównania do niczego.

Oto jest Chopin i jego twór, a my główkujmy. Albo się cieszmy. Bo, trzeba zaznaczyć, Chopin po odrealnionym świecie występu wysyła publiczności - swoimi dłońmi magika - radosnego i ciepłego buziaka.

Młodzi chopinowcy

Nieprzewidywalny, bo istotnie poszukujący na tylko sobie właściwy sposób. Pewnie dlatego występował prawie do śmierci i ma wiernych fanów wśród młodych muzyków. Trzech z nich oglądaliśmy w czwartek. A byli to: Johannes Bergmark, Denis Kolokol i Piotr Kurek i zaprezentowali utwory nawiązujące do idei text-soud coposition.

Bergmark miał trzy wejścia. Najpierw powiedział, że musi sprawdzić, czy działa komputer, i nieoczekiwanie zostawił publiczność w mroku z gadającym komputerem. Jedyne światło dawał pusty ekran kinowy, a jedynym człowiekiem uczestniczącym w występie był on sam, wpatrzony w ekran gaworzącego komputera z zaciekawieniem charakteryzującym rodziców, których dziecko zaczyna mówić. To pierwszy utwór. Hm.

Po krótkiej przerwie Johannes założył na głowę kamerę i podszedł do stolika, na którym była masa przeróżnych rzeczy. Nadźgane po prostu różnego rodzaju badziewiem. Piórko, piła do metalu, noży, suwak, milion kabelków, nitek, drewienek, zabawek. I co pan Johannes robi? Ano zaczyna na tym grać. Nie zdążyłam, niestety, dopytać, jak to wszystko było popodłączane do głośników, a chciałam, bo czasem po prostu nie wiedziałam, skąd i jak ten dźwięk się wydostaje. Poza tym rozproszył mnie na chwilę zabawny akt wzmacniania odgłosu ukręcania łba gumowemu konikowi My Little Pony. Dodatkowym elementem występu był obraz tworzenia - z owej kamery - wyświetlony z tyłu na ekranie. Możemy oglądać to wszystko z perspektywy rąk twórcy, poruszających się nerwowo - na pozór - po blacie. Miłe było, że scena była otoczona widownią, nakładających się perspektyw obserwacji był więc duży wybór.

Jakby tego było mało, trzecią część występu Bergmark realizuje w mroku, oświetlony punktowo,  zawieszony na linkach jakieś 1,5 metra nad podłogą. Grał - uderzając kawałkami drewna - na tych drutach, na których wisiał, jak na kontrabasie, pianinie, perkusji. Do piersi miał przyczepiony przetwornik. Była to najbardziej melodyjna część wieczoru. A energetyczna tak, że widać było lecące z drewienek drzazgi.

Po fascynującym spektaklu Bergmarka wystąpili wystąpili w duecie artysta dźwięku Piotr Kurek, na różnych klawiszach elektrycznych, i wokalista Denis Kolokol. Clue ich prezentacji było to, że Kokol był podłączony do czujnika ruchu kinect, wykorzystywanego w x-boksach. Kolokol mruczał, śpiewał, dudnił (aż słychać było echa azjatyckich szamanów) i komputerowo to przetwarzał, przy ciągłej interakcji z Kurkiem. Ale równocześnie Denis tańczył, i tak jak ciałem Chopin ogarniał muzykę, tak i on - ciałem i duchem komputera - muzykę tworzył, poruszając kończynami w przestrzeni.

Występy pierwszego wieczora Ad Libitum + SIC! były naprawdę sympatycznym hołdem dla mistrza. Kilka godzin widowiska, wymagającego wyczulenia na formę. Ciekawa kolejnych dni na pewno wybiorę się jeszcze do CSW. Na przykład w sobotę: wystąpi m.in. polski mistrz poszukiwania nowych dróg dźwiękowych - Krzysztof Knittel.