Muzyka jest obrazem - III dzień Krakowskiej Jesieni Jazzowej

Autor: 
Mateusz Magierowski

Trzeci dzień improwizowanych spotkań w małych składach w krakowskiej Alchemii pozwolił nasycić się muzyką niezwykle sugestywną i plastyczną,  muzyką, która była tego wieczora obrazem, a właściwie ciągiem zmieniających się jak w kalejdoskopie obrazów, przywoływanych przez wydobywane mniej bądź bardziej konwencjonalnymi metodami dźwięki.

Spektakl rozpoczął Agusti Fernandez. Zatopiony całkowicie w  interakcji z instrumentem, wydobywał spod fortepianowej klapy zyskujące na intensywności potoki preparowanych trzasków i szumów, które nierzadko potrafiły zespolić się w gwałtowny, porywający słuchacza  nurt, by za chwilę znów wrócić do szmeru spokojnego strumienia.

Niecodzienny dość zespół w skład którego weszli DJ Peter Kovacic (dieb13), Stine Jarvin Motland i Paal Nilssen-Love eksplorował z kolei przestrzenie transowo-noise’owej dramaturgii, generując obrazy podszyte narastającym niepokojem. Niczym drapieżnik hipnotyzujący swoją ofiarę, trio kondensowało dźwięki niemal do granic percepcji. Niesamowite możliwości ludzkiego głosu zaprezentowała Motland. Przenikliwe warkoty i piski, osadzone w gęstej materii tworzonej przez wytężoną pracę perkusji, skrecze i potężne basowe sample przywoływały na myśl sceny z wysokiej klasy dreszczowca. Psychodeliczny nieco charakter koncertu tria uwypukliła zaserwowana na zakończenie przez dieba13 melodia jako żywo z dziecięcej pozytywki…

Mroczny nastrój podtrzymał za pomocą brzmień dobywanych z kieszonkowej trąbki grający solo Peter Evans. Brzmień, które pomimo minimalistycznej instrumentalnie formy potrafiły niejednego z obecnych na sali wprawić w konsternację oraz zmusić do przetarcia oczu i upewnienia się, że na scenie stoi jedynie młody trębacz, nie zaś całe warczące bestiarium, jakie zdolne jest wytworzyć ludzka wyobraźnia tudzież bohaterowie „Podróży do wnętrza ziemi” Juliusza Verne’a, odtwarzający zarejestrowane jakimś sposobem  podczas swojej wyprawy bulgoty i spazmy, dobywające się z jądra planety.

Drugi set pozwolił doświadczyć już bardzo jazzowych doznań – na scenie pojawiła się formacja Christera Bothéna, którą wraz z nim utworzyli Mats Gustafsson, Ingebrigt Haker-Falten, Paal Nilssen-Love, Per-Åke Holmlander i Kjell Nordeson. W sekstetowej, opartej o własne kompozycje formule Bothen zaprezentował muzykę niezwykle dynamiczną i energetyczną. Wibrujące unisona przeplatały się w niej z tętniącym, momentami, jak w zagranym na bis utworze wręcz roztańczonym etnicznym rytmem groovem, pozwalając przypomnieć sobie magiczny koncert Hery sprzed roku.

W ostatniej części koncertu zaprezentowała się tajemnicza „ad hoc formation”, którą tego wieczoru utworzyli Fernandez i Nordeson. Szczególnym momentem ich koncertu była interakcja wibrafonu z syntezatorem, katapultująca zasłuchaną widownię w kosmiczne światy rodem z książek Lema. Powrót na ziemię odbył się w nocnej kawalkadzie następujących po sobie perkusyjnych burz. Po niej nastąpił zatapiający się stopniowo w absolutnej ciszy spokojny poranek, w której znikły również subtelne fortepianowe szmery, a wraz z nimi cała zaimprowizowana tego wieczora muzyka i wszystkie obrazy, które zdołała ona w wyobraźni słuchaczy przywołać.